Dziwne pieczenie na skórce napletka zauważyłem ok. 15 lat temu. Ponieważ było to nieprzyjemne udałem się do dermatologa. Niestety, starsza pani (ja mam 68 lat :lol: ) spojrzała z dużej odległości, stwierdziła że nie należy myś wodą a żelami do higieny intymnej, przepisała jakiś krem, robiony w aptece i na tym się zakończyło.
Po paru latach od wewnętrznej strony napletka zrobiły się dwie białe plamki o średnicy paru milimetrów, od czasu do czasu swędzące lub piekące, tak jak otwarte skaleczenie.
Zacząłem eksperymentować z różnymi maściami i okazało się że maść sterydowa Elocom, kilka minut po posmarowaniu, całkowicie uśmierza swędzenie.
Ponieważ wiem że sterydów nie należy nadużywać, stosowałem tę terapię raz na kilkanaście, czy kilkadziesiąt dni.
Niestety ok. 3 lata temu plamki zaczęły się rozrastać, z czasem obejmując dookólnie cały napletek.
Grzebiąc w internecie, doczytałem się że jest to LSA, czyli liszaj twardzinowy.
Zacząłem regularnie nawiedzać dermatologa. Niestety, lekarz stwierdził że ta choroba jest nieuleczalna. Zapisał mi krem z witaminy A+E , Ovestin i protopic.
Co do stosowania Elocomu, lekarz poinformował mnie że doraźnie pomaga, ale na dłuższą metę przyspiesza chorobę i stosować tylko kiedy naprawdę pieczenie bardzo dokucza.
Nic to nie pomagało, napletek zaczął się obkurczać.
Zmieniłem lekarza. Tym razem pani, starała się pomóc. Próbowała znaleźć czynnik inicjujący tę chorobę.
Podejrzewała boreliozę. Zrobiłem badania krwi w szpitalu zakaźnym. Stwierdzono przebytą dawno temu boreliozę, ale specjalista wykluczył, by to mogła być przyczyna rozwoju LSA.
Do wiosny tego roku mogłem prawie normalnie odsłaniać żołądź. Sex uprawiałem codziennie i moja żona nic nie wiedziała o mojej dolegliwości.
Niestety, od wiosny Liszaj nabrał kosmicznego przyśpieszena. Napletek obkurczał się coraz bardziej.
W maju dermatolog stwierdził, że jego rola już się skończyła i odesłał do urologa.
Urolog stwierdził że tylko obrzezanie i wypisał skierowanie do szpitala.
Ponieważ mam domek na Mazurach, nad jeziorem, gdzie spędzam lato, postanowiłem jakoś to przetrzymać
a zabieg zrobić na jesieni. Termin zabiegu (w Warszawie, w prywatnej lecznicy, która leczy na NFZ) wyznaczono mi na 6 grudnia.
Trzy miesiące temu, z trudem, ale udawało mi się odsłonić żołądź. Dwa miesiące temu już nie. Powstał mały otwór, w który ledwo mogłem wsadzić cienki palec. Starałem się więc przyśpieszyć termin zabiegu.
Zabieg odbył się w wyznaczonym terminie, 3 dni temu.
Od wejścia na salę operacyjną do wyjścia do domu zajął ok. 40 minut.
Znieczulenie miejscowe. Ok 4, 5 zastrzyków w nasadę prącia. Ukłucia jak komara.
Po 15 minutach cięcie nożem laserowym. Absolutnie żadnego bólu, jedynie widziałem unoszący się dym z palącej się skórki.
Obrzezanie kompletne, wraz z odcięciem wędzidełka, szycie nićmi rozpuszczalnymi, opatrunek i do domu.
Przepisany antybiotyk i tabletki przeciwbólowe.
Minęło 3 dni i nie czuję żadnego bólu, nie biorę więc tabletek przeciwbólowych.
Opatrunek zalecono zdjąć po 8 godzinach. Po zdjęciu wystąpiło lekkie krwawienie.
Jedyne objawy, to spuchnięte miejsce szycia i lekkie swędzenie.
Zalecone mycie wodą z mydłem po każdym oddaniu moczu.
Teraz pozostało czekać, by wszystko wróciło do normy.
Teraz pytanie do tych któży to mają już za sobą.
Po jakim czasie będzie normalny stan, pozwalający na używaniu uciech tego życia?
Pozdrawiam wszystkich, a oczekujących na zabieg pocieszam.
Nie taki diabeł straszny...