Streszczając, jestem 3 dni po operacji.
A teraz trochę dłużej. Mam 16 lat, stulejka całkowita od urodzenia (mocz oddawany ledwo ledwo, o zsuwaniu napletka nie było w ogóle mowy). Po powiedzeniu o problemie rodzicom (dzięki waszemu forum, zbierałem się do tego tylko godzinkę
), udaliśmy się do prywatnej poradni urologicznej. Wizyta kosztowała 70 zł i był to jedyny koszt jaki ponieśli moi rodzice w związku z zabiegiem (nie licząc kupionych później preparatów). Szczęśliwie przyjął mnie ordynator oddziału urologicznego sąsiedniego szpitala, więc nie było problemu z zaklepaniem terminu zabiegu w rozsądnym czasie - dokładnie na miesiąc do przodu. Można było pójść za darmo do lekarza rodzinnego jednak myślę, że wtedy taki termin byłby nierealny, a operacja wypadłaby po wakacjach co z kolei jest strasznie upierdliwe (rok szkolny).
W dniu zabiegu znalazłem się w szpitalu razem z piżamkami i innym sprzętem bez którego nie można przetrwać tam kilku dni
. Dostałem łóżko na oddziale urologicznym, potem oddanie próbki moczu, pobranie krwi, EKG, zastrzyk w brzuch (na krzepliwość), wywiad z dwoma lekarzami i anestozjologiem. Zabieg na następny dzień - "dziś jeść ile wlezie, jutro zero picia i jedzenia". Szybko nastąpił tak wyczekiwany dzień, zresztą ze znakomitą datą (piątek trzynastego). Usunięcie stulejki niekoniecznie było tam nazywane zabiegiem, jako że po wbiciu w długą koszulę, zawieźli mnie aż na blok operacyjny. Tam założono mi venflon, przypięto pasami do łóżka, dano czepek na głowę i... puszczono radio
. Przyjemna atmosfera, ale byłem ostro zdenerwowany, gdy podłączyli pikawę (nie wiem jak to się nazywa, wypikuje bicie serca), okazało się że mam tętno 120
. Trochę wyluzowałem, zszedłem do 80 i odwrócili mnie na bok, żeby w plecy dać zastrzyk znieczulający miejscowo. Nie było mowy o żadnych zastrzykach w penisa! Na pewno nie w czasie, gdy czuję fujarkę. Odstąpili jednak od znieczulenia miejscowego, ponieważ wyniki dotyczące krzepliwości krwi były niepewne - zdecydowano się na ogólne. Kilka oddechów maską i odleciałem.
Obudziłem się jakieś cztery godziny później, pikawa dalej wypikuje bicie serca, do tego kroplówka. Luk pod kołdrę - alfred zabandażowany, opatrunek nie wygląda jakoś strasznie, nie widać krwi. Lepiej - nic nie boli! Więc dalej w kimę. Wieczorem się obudziłem, nie sikałem cały dzień i pielęgniarka powiedziała, że przydałoby się pierwszy raz to zrobić. "Będzie bolało". A jednak nie bolało! Owszem, nieciekawy widok, sporo krwi i na napletku, i na żołędziu i w moczu. Ale zero bólu. Albo jestem dziwnie odporny albo mieli niezłe środki przeciwbólowe. Koszmar przyszedł wieczorem - pielęgniarka, która uznała, że za bardzo się pieszczę. Jak chwyciła i zaczęła czyścić to pół szpitala mnie słyszało. Pierwsze czyszczenie, napletka i żołędzia, masakryczny ból. Ale przeżyłem!
Potem było tylko lepiej. Okłady z rivanolu, jedynym bólem było czyszczenie żołędzia - jednak robiłem to już sam, znacznie delikatniej przez co i z mniejszym bólem.
Pierwsza noc po zabiegu? Zero bólu! Chociaż było sporo wzwodów, jedyne co im towarzyszyło to czasem swędzenie. Ale nie ból. Wypisali mnie na drugi dzień po zabiegu.
Dziś mija trzeci dzień, sam robię sobie okłady z rivanolu (rano i wieczorem), do tego maść, czyszczenie i "fujarka ciągle do góry". Lekarz nie zalecił zsuwania napletka w pierwszym tygodniu więcej niż potrzeba żeby wyczyścić z moczu - ponieważ jest jeszcze krwiaczek, a same rany niezbyt dobrze się zagoiły. Po 7 dniach od zabiegu wizyta kontrolna - wtedy ustalimy co dalej.
Chcę tylko zwrócić uwagę na jedną rzecz: ból. Usunięcie mojego wyrostka było bardziej bolesne niż usunięcie stulejki.
Jakieś pytania - proszę walić!
A teraz trochę dłużej. Mam 16 lat, stulejka całkowita od urodzenia (mocz oddawany ledwo ledwo, o zsuwaniu napletka nie było w ogóle mowy). Po powiedzeniu o problemie rodzicom (dzięki waszemu forum, zbierałem się do tego tylko godzinkę
W dniu zabiegu znalazłem się w szpitalu razem z piżamkami i innym sprzętem bez którego nie można przetrwać tam kilku dni
Obudziłem się jakieś cztery godziny później, pikawa dalej wypikuje bicie serca, do tego kroplówka. Luk pod kołdrę - alfred zabandażowany, opatrunek nie wygląda jakoś strasznie, nie widać krwi. Lepiej - nic nie boli! Więc dalej w kimę. Wieczorem się obudziłem, nie sikałem cały dzień i pielęgniarka powiedziała, że przydałoby się pierwszy raz to zrobić. "Będzie bolało". A jednak nie bolało! Owszem, nieciekawy widok, sporo krwi i na napletku, i na żołędziu i w moczu. Ale zero bólu. Albo jestem dziwnie odporny albo mieli niezłe środki przeciwbólowe. Koszmar przyszedł wieczorem - pielęgniarka, która uznała, że za bardzo się pieszczę. Jak chwyciła i zaczęła czyścić to pół szpitala mnie słyszało. Pierwsze czyszczenie, napletka i żołędzia, masakryczny ból. Ale przeżyłem!
Pierwsza noc po zabiegu? Zero bólu! Chociaż było sporo wzwodów, jedyne co im towarzyszyło to czasem swędzenie. Ale nie ból. Wypisali mnie na drugi dzień po zabiegu.
Dziś mija trzeci dzień, sam robię sobie okłady z rivanolu (rano i wieczorem), do tego maść, czyszczenie i "fujarka ciągle do góry". Lekarz nie zalecił zsuwania napletka w pierwszym tygodniu więcej niż potrzeba żeby wyczyścić z moczu - ponieważ jest jeszcze krwiaczek, a same rany niezbyt dobrze się zagoiły. Po 7 dniach od zabiegu wizyta kontrolna - wtedy ustalimy co dalej.
Chcę tylko zwrócić uwagę na jedną rzecz: ból. Usunięcie mojego wyrostka było bardziej bolesne niż usunięcie stulejki.
Jakieś pytania - proszę walić!