Dzień 14
Szkoda, że nikt nie potrafił udzielić odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, ale z drugiej strony, nie wiem, czy by to cokolwiek zmieniło.
Zdaję relację z dnia dzisiejszego.
Noc była jedną z gorszych od czasu, kiedy poszedłem pod nóż. Pierwsza po zabiegowa była bardziej znośna, niż dzisiejsza. Dlaczego, to zaraz napiszę poniżej.
Od rana standardowo, toaleta (niestety nieprzyjemna) zabrdzudzenie opatrunku - zmiana. Maść dzisiaj już mi się wyzerowała, więc posmarowałem tą resztką i zrobiłem opatrunek. Oczywiście piekło jak cholera i ledwo co ubrałem spodnie. Pojechałem do pracy. Spóźniłem się i w pracy odczuwałem znowu dość duży dyskomfort. Zwolniłem się wcześniej, bo nie chciałem sie dłużej męczyć. Wróciłem do domu i poszedłem na kibelek, oddać mocz, standardowo już dla mnie od czasu zabiegu, na siedząco. Zanim jednak taka przyjemność nastąpi, muszę odkleić opatrunek, który pechowo zakleił mi także część cewki moczowej. No nic, zaczynamy zabawę. Trwało to około 40 minut, delikatnie centymetr po centymetrze, aż w końcu stwierdziłem, że nie dam rady. Zwyczajnie, miałem dość. Nerwy mi puściły. Równo 14 dni męczę się z tym wszystkim i dzisiaj nastąpił punkt kulminacyjny.
Pech chciał, że podczas odklejania opatrunku w miejscu wiedzidelka zaczęła mi dość intensywnie lecieć krew, chociaż bardzo szybko udało mi się zatamować krwawienia, przykładając zwyczajnie gazę. W tym momencie, siedząc na kiblu, chwyciłem laptopa, który stał obok (podczas opatrunku zawsze zabieram go ze sobą, bo trwa to minimum 30 minut i puszczam sobie jakiś kanal w TV dla "umilenia czasu").
Zacząłem szukać po necie numeru do jakiegoś urologa w moim mieście. Lekarz, który mnie operował nie był dostępny. Szczęśliwie się złożyło, że już drugi wykręcony przeze mnie numer okazał się szczęsliwy i umówiłem się na wizytę do urologa, która odbyła się po niecałej godzinie.
Pojechałem tam głównie z powodu opatrunku, ponieważ jak wspomniałem wyżej, stwierdziłem , ze nie dam juz rady tego sam zrobić albo inaczej - miałem już tego dosyć. Jestem osobą, która dość łatwo się "nakręcia" jeżeli chodzi o swoje zdrowie i samopoczucie, więc jak poleciało mi trochę krwi, o której wspomniałem wyżej, to nawet mi się troszkę słabo zrobiło i strasznie roztrzęsiony byłem, aż do teraz, jakieś 30 minut temu mi przeszło.
Trafiłem na wychwalanego w internecie przez wszystkich urologa. Do przypadkowego rzeźnika nawet w takiej sytuacji nie zdecydowałbym się wybrać.
Wizyta podniosła mnie na duchu. Potrzebowałem tego, chociaż nadal nie jest mi łatwo, chociaż wiem, że to tylko kwestia czasu, aż będzie lepiej. Z dnia na dzień "dobrzeje", ale cholernie mnie trapi ta cała rekonwalescencja. W nocy odczuwam dyskomfort. W ciągu dnia to samo. Pić wody za dużo nie mogę, co zawsze lubiłem robić. Nie mogę, bo oddawanie moczu przez rany na grzybie jest cholernie bolesne. Ograniczam się do minimum. Nigdy wcześniej nie w życiu nie czułem tego, co dziś.
Niestety wiele lat zaniedbań moich, a wczesniej niestety rodziców (zawalili tylko tę jedną rzecz, poza tym, są zajebiści) doprowadziło do tego, że mój grzyb na nowo nabiera życia. Samo obrzezanie to pikuś, to nic, przy tym, jakie bóle i dyskomfort czuję podczas gojenia się ran na grzybie. Niestety zrościęcie napleta do żołędzia w każdym jednym przypadku oznaczało będzie to samo, chyba, że traficie na lekarza, który jak urolog, u którego byłem (nota bede zna się z moim chirurgiem) powiedział, że on w takich przypadkach jak ja, nie wycina zrośniętej skóry do grzyba - tylko zwyczajnie ją zostawia. Podobno nie przeszkadza to w niczym w dalszym etapie życia, bo z ciekawości go oto podpytałem. Podczas erekcji nie ma problemów, nie ma problemów z higieną, itd. Ale mimo wszystko, mimo tego całego bólu i cierpienia, który przeżywam, nie żałuję. Nie żałuję i na pewno nie chciałbym, aby zrośnięta część napleta została. Nie potrafiłbym z tym żyć.
Urolog bardzo przyjemny, spokojny, stonowany głos. Ja niestety cały roztrzęsiony - nie faktem, że coś się dzieje, bo ABSOLUTNIE NIC NIEPOKOJĄCEGO nie miało miejsca. Potwierdził to dzisiaj urolog, a wcześniej mój chirurg. Sam zresztą widzę gołym okiem, że z dnia na dzień grzy wygląda lepiej, ale zwyczajnie dzisiaj wysiadła mi psycha. Wiem, że to może brzmieć strasznie, ale nie zostałem psychopatą. Po prostu się trochę podłamałem tym cierpieniem. W zasadzie nikt o moim zabiegu nie wie, nikt z moich bliskich. Mieszkam sam.
Jedyne osoby, z którymi o tym rozmawiam, to lekarze, bądź Wy, tutaj. Chociaż tego drugiego nie do końca można traktować jako rozmowę. Mimo wszystko to mi zajebiście pomaga i dopiero teraz, po dwóch tygodniach widzę, że rekonwalescencja jest trudna. Mimo braku jakichkolwiek powikłań, ciężko samemu to znieść, mówię o sobie, o moim przypadku. Cieszę się, że chociaż tutaj mogę napisać otwarcie co myślę i co czuję. Nie wiem, czy ktokolwiek śledzi moją historię, moją chorobę, ale jeśli jest choć jedna osoba, której to, co tutaj piszę w jakikolwiek sposób pomoże, to się bardzo cieszę.
Ale dość wywodów emocjonalnych - czas wziąć się w garść i znosić kolejne porcje pierdo****go bólu. Urolog powiedział, że ten okres nie powinien trwać dłużej niż tydzień, więc to chyba pikuś przy tym, co do tej pory przeżyłem. Równo za tydzień mam wizytę kontrolną u mojego chirurga. Mam nadzieję, że do tego czasu przestanie mi się sączyć z ran, a sikanie zacznie sprawiać ulgę w pęcherzu, a nie jak dotychczas, porcje dodatkowego bólu. Ten, kto śledzi mój wątek od początku wie, że na starcie tego nie było. Na starcie praktycznie nic mnie nie bolało przez 3-4 dni. Dopiero po tym czasie, jak skóra na grzybie zaczęła się goić, zaczął się horror, który z różnym nasileniem trwa do teraz.
Z kwestii medycznych mojej dzisiejszej wizyty u urologa. Jak wspomniałem, poszedłem tam po spokój i zmianę opatrunku plus odpowiedź na pytanie, jak dalej postępować z raną. Czy nie ma stanu zapalnego, etc. Koniec końców, urolog przypisał mi antybiotyk, który przez 5 pierwszych dni mam brać 2 tabletki dziennie (rano i wieczór) przez 10 kolejnych tylko po jedenej dziennie. Dodatkowo prosiłem doktora o jakiś cudowny sposób, który niestety nie istnieje, na robienie opatrunków, które nie będą się tak kurewsko przyklejały do całej rany. Zapisał mi nowy sprej, którego wcześniej nie miałem, ale niestety nie było go w aptece. Nie chciało mi się jeździć po innych. Jutro jadę około 11 do szpitala, w którym ten urolog pracuje, bo prosiłem go, żeby zmienił mi znowu opatrunek. Sam nie chcę tego robić. Do tego czasu nie będę go zmieniał, więc bez spreju się obędzie, a jutro po zmianie opatrunku gdzieś go już kupię. Dodatkowo lekarz zapisał mi ketonal. Mam go brać x2 dziennie. Jeden rano, jeden wieczorem. Podobno taka dawka powinna ograniczyć moje bóle do maksimum. Zobaczymy. Póki co łyknałem jednego plus jeden tabs antybiotyku, według zaleceń.
Sprej nazywa się -Biotec SilverSprawy, o ile dobrze czytam. Ma on załagodzić ranę i zapobiega powstawaniu stanów zapalnych.
Niestety nie ma złotego środka na moje rany. Jest za to jeden, brązowy - czas.
Wybaczcie mi tak długi wywód, ale chciałem to z siebie wyrzucić. To mi pomogło.
W tej chwili nie czuję bólu, delikatny dyskomfort, jak się przemieszczam, związany z ocieraniem odsłoniętej części grzyba. Myślę, że ketonal zaczął działać.
Noc mam nadzieję, będzie przespana, bo potrzebuję się dobrze zregenerować. Wziąłem wolne w pracy i za cholerę do niej nie wrócę, do czasu, aż się nie zagoi. Głupi byłem, że od poniedziałku pracowałem i się męczyłem. Chociaż z drugiej strony zakrzątało mi to myśli i może nie było w końcowym rozrachunku takie złe.
Wiele osób z tego forum boryka się z nadwrażliwością po obrzezaniu. Wyobraźcie sobie nadwrażliwość połączoną z otartym, poranionym żołędziem, który "zrzuca" skórę. Nikomu tego nie życzę.
Koniec końców, nie jest chyba tak źle? Zdrowieje
Trzymajcie Kciuki!