Panowie, ktoś kiedyś na tym forum bardzo dobrze napisał, że "przeżywanie" przez mężczyznę stosunku rozumianego jak sprawianie mu i odczuwanie przez niego przyjemności seksualnej zależy od psychiki i od kondycji fizycznej. Przedkłada się to wprostproporcjonalnie na długość stosunku. Oczywiście każdy jest inny i każdego jara i nakręca co innego. Jak ktoś tylko z napletkiem i wędzidełkiem wiąże przyjemność ze współżycia to chyba nie rozmawiam z kimś kto ma więcej niż 15 lat.
Prosty przykład: jak ktoś jest wyposzczony (np. marynarz, który wraca do żony) i cholernie się napalił na seks z partnerką, ale wiecie tak że ciało kobiety dosłownie krzyczy do faceta - to seks może szybko się skończyć. Wiecie jak człowiek jaskiniowy: wchodzę, widzę kobietę, bum maczugą w łeb, akcja reakcja i finał. Kobiety lubią czasami takie coś.
Do tego dołożymy psychikę i myślenie "ku@#$ muszę się postarać, bo jak nie to będę parówą" i możemy mieć falstart. Bo mówimy tu o tym, że mężczyzna "musi". Ktoś kiedyś napisał, że człowiek to musi tylko umrzeć. Seks przecież to ma być czysta przyjemność, a nie coś co wywołuje presję. Jak to pierwsze ciśnienie schodzi, później jest dłużej i nie mniej seksualnie.
Mnie osobiście w trakcie stosunku najbardziej nakręca to, że zaspokajam partnerkę i sprawiam jej to przyjemność, a nie to ile mogę. Bo, moi drodzy gimnazjaliści (tu zwracam się tylko do tych młodszych użytkowników forum), myślenie o kobiecie a nie o sobie w trakcie stosunku to klucz do udanego numerku, który wraca do Nas jak bumerang.
I pomimo, że jestem świeżo po obrzezaniu i po nim jeszcze nie testowałem sprzętu (czeka mnie długi post), to wiem że będzie tak samo albo i lepiej po.
Trochę tak napisałem dookoła tematu, ale dorośli rozumieją ocb.