Witajcie.
Zakładam ten temat bo chciałbym, aby moje doświadczenie przydało się innym, szczególnie młodym chłopakom.
Zarejestrowałem się tutaj w 2008 roku czyli 12 lat temu w serwisie o dumnej nazwie stulejka.com - miałem wówczas 15 lat. Moimi pierwszymi obserwacjami była stulejka - byłem przekonany, że ją mam. Napisałem kilka postów, popytałem (będąc w tym wieku wstydziłem się tym pogadać z rodzicami, co wg. mnie było błędem nr 1) i umówiłem się na wizytę u lekarza. Konował stwierdził, że mam stulejkę częściową, ale z racji, że człowiek w tym wieku się bardzo szybko rozwija nie było konieczności zabiegu, zostało mi zalecone ćwiczenie zdejmowania napletka w gorącej wodzie. Po kilku tygodniach pomogło, cały penis odsłonięty - myślę sobie "sukces!". Temat olałem, zaliczyłem pierwszy raz, wszystko spoko. Problem miałem z prezerwatywą, ale myślałem, że tak ma być. Mit o "lizaniu cukierka przez papierek" przekonał mnie że z gumkami tak już jest.
W międzyczasie się ożeniłem. Spłodziłem dwójkę dzieci i byłem szczęśliwym człowiekiem. Niestety, zagrożona ciąża i lekkie komplikacje sprawiły, że nie mogłem z żoną się kochać przez kilka miesięcy. Wytrzymałem, wiadomo, wyjścia nie ma. W tym czasie skróciło mi się wędzidełko (tak myślałem do zeszłego miesiąca) - brak możliwości współżycia z gumką, szybkie zakończenia, czasami odczuwalny ból. Problemy te sprawiły, że byłem wrakiem człowieka, brak libido i notoryczny wkurw na siebie, że nie mogę zadowolić żony. Tego było za wiele. Trzeba było się wziąć w garść. Powrót do tego forum, przypomnienie hasła, zrobienie fotek i lecimy. Koledzy z forum sami mnie zdiagnozowali (piąteczka dla Was!), krótka piłka i do lekarza.
Trafiłem do dr Tomasza Tuchendlera na ul. Przyjaźni we Wrocku (również z polecenia na forum). Sama wizyta była już dla mnie straszna, że jak to jakiś gość będzie mnie macał po moim Ryszardzie, a nie daj Boże zleci zabieg. Do ostatniej chwili, żyłem nadzieją, że nie będę musiał mieć zabiegu, że jakieś sterydy czy coś zapisze. "Panie, masz Pan tragiczne wędzidełko, zapraszam na zabieg". Zbladłem, a z nerwów zachciało mi się rzygać. Wielu z Was ma pewnie tak jak ja, że jak sobie tylko pomyśli, że coś tam na dole można wyciąć, zszyć, ostrzykiwać to od razu robi się niedobrze. No ale nie ma siły, trzeba podjąć męską decyzję. Zabieg umówiony na za 2 tyg. Czas zleciał szybko, aż nadszedł dzień wczorajszy. Wchodzę do gabinetu, dzień dobry całuję rączki, herbatka z cukrem bez cytrynki. Czekamy. To było najdłuższe 30 minut w moim życiu, ale jakoś minęło. - Zapraszam Pana do gabinetu - usłyszałem od fajnej kobitki 8/10, myślę sobie: "jeszcze mi baby brakowało na sali". Poszedłem. Kazano mi się rozebrać do bokserek i zostać w koszulce i w skarpetkach. Położyłem się na łóżku operacyjnym, tętno pewnie ok. 200, ale sztywno trzymam gadkę z Panią z zabiegowego, żeby nie wyjść na debila. Smarowanko penisa jakimiś czymś (nie wiem czym więc się nie wypowiem) i czekanko. Po 5 minutach wchodzi lekarz, tętno 250. Krótka rozmowa, a raczej żarciki na wyluzowanie i jedziemy z koksem. W tym momencie zaczęła się jedyna nieprzyjemna część zabiegu - zastrzyk. Ból trwał ok minuty i startujemy. Nogę kazano mi położyć na jakiejś macie, tak aby prąd miał obieg (jak w spawarce). Tętno już pewnie poza skalą. Doktor wziął sprzęt wyglądający jak dwa cienkie długopisy. Pierwsze dwa strzały poczułem tak samo jak przy zastrzyku. Potem słyszałem jedynie krótkie "bzz bzz" nie czułem kompletnie nic. Coś tam sobie robili, gadali, kręcili bekę, a ze mnie wszystko spływało myśląc, że to dopiero początek zabiegu. - I po temacie, gotowe, mam nadzieję, że sprzęt będzie się sprawował doskonale - powiedział doktor po czym wyszedł i powiedział, żebym nie zapomniał do niego podejść po recepty. "Co do ch..?" - pomyślałem sobie. Patrzę na Ryśka, a tam nowy penis, wędzidełko lekko zakrwawione, kilka czarnych kropek od prądu, żadnych szwów, można zakładać napletek z powrotem. Bajka. Ubrałem się odebrałem recepty, usłyszałem zalecenia (smarowanie 4x dziennie, abstynencja seksualna 3 tygodnie). Coś na co zbierałem się pół życia trwało 5 minut. Nie mogłem w to uwierzyć, a po wyjściu budynku miałem dwa stany:
1) szczęście - że w końcu to zrobiłem, że już widzę, że było warto
2) gigantyczne wkurzenie - na samego siebie, że zwlekałem z tym tak długo. Można było to zrobić wcześniej.
Koniec końców: nic mnie nie boli, nie mam szwów, lekkie krwawienia i smarowanie maścią. Cała filozofia. Także koledzy, nie bójcie się ogarnąć ten temat - to naprawdę nic strasznego (w końcu mogę to napisać!). Lekarze nie gryzą, a tym bardziej Wasi rodzicie. Oni też byli w Waszym wieku i też pewnie zmagali się z różnymi problemami, nie bójcie się z nimi o tym rozmawiać, to tylko część ciała. Uszy do góry!
Jak wszystko się zagoi to pozwolę sobie wrzucić parę fot w tym temacie. Jak ktoś ma pytania od samego zabiegu to śmiało, chętnie odpowiem.
Pzdr
Zakładam ten temat bo chciałbym, aby moje doświadczenie przydało się innym, szczególnie młodym chłopakom.
Zarejestrowałem się tutaj w 2008 roku czyli 12 lat temu w serwisie o dumnej nazwie stulejka.com - miałem wówczas 15 lat. Moimi pierwszymi obserwacjami była stulejka - byłem przekonany, że ją mam. Napisałem kilka postów, popytałem (będąc w tym wieku wstydziłem się tym pogadać z rodzicami, co wg. mnie było błędem nr 1) i umówiłem się na wizytę u lekarza. Konował stwierdził, że mam stulejkę częściową, ale z racji, że człowiek w tym wieku się bardzo szybko rozwija nie było konieczności zabiegu, zostało mi zalecone ćwiczenie zdejmowania napletka w gorącej wodzie. Po kilku tygodniach pomogło, cały penis odsłonięty - myślę sobie "sukces!". Temat olałem, zaliczyłem pierwszy raz, wszystko spoko. Problem miałem z prezerwatywą, ale myślałem, że tak ma być. Mit o "lizaniu cukierka przez papierek" przekonał mnie że z gumkami tak już jest.
W międzyczasie się ożeniłem. Spłodziłem dwójkę dzieci i byłem szczęśliwym człowiekiem. Niestety, zagrożona ciąża i lekkie komplikacje sprawiły, że nie mogłem z żoną się kochać przez kilka miesięcy. Wytrzymałem, wiadomo, wyjścia nie ma. W tym czasie skróciło mi się wędzidełko (tak myślałem do zeszłego miesiąca) - brak możliwości współżycia z gumką, szybkie zakończenia, czasami odczuwalny ból. Problemy te sprawiły, że byłem wrakiem człowieka, brak libido i notoryczny wkurw na siebie, że nie mogę zadowolić żony. Tego było za wiele. Trzeba było się wziąć w garść. Powrót do tego forum, przypomnienie hasła, zrobienie fotek i lecimy. Koledzy z forum sami mnie zdiagnozowali (piąteczka dla Was!), krótka piłka i do lekarza.
Trafiłem do dr Tomasza Tuchendlera na ul. Przyjaźni we Wrocku (również z polecenia na forum). Sama wizyta była już dla mnie straszna, że jak to jakiś gość będzie mnie macał po moim Ryszardzie, a nie daj Boże zleci zabieg. Do ostatniej chwili, żyłem nadzieją, że nie będę musiał mieć zabiegu, że jakieś sterydy czy coś zapisze. "Panie, masz Pan tragiczne wędzidełko, zapraszam na zabieg". Zbladłem, a z nerwów zachciało mi się rzygać. Wielu z Was ma pewnie tak jak ja, że jak sobie tylko pomyśli, że coś tam na dole można wyciąć, zszyć, ostrzykiwać to od razu robi się niedobrze. No ale nie ma siły, trzeba podjąć męską decyzję. Zabieg umówiony na za 2 tyg. Czas zleciał szybko, aż nadszedł dzień wczorajszy. Wchodzę do gabinetu, dzień dobry całuję rączki, herbatka z cukrem bez cytrynki. Czekamy. To było najdłuższe 30 minut w moim życiu, ale jakoś minęło. - Zapraszam Pana do gabinetu - usłyszałem od fajnej kobitki 8/10, myślę sobie: "jeszcze mi baby brakowało na sali". Poszedłem. Kazano mi się rozebrać do bokserek i zostać w koszulce i w skarpetkach. Położyłem się na łóżku operacyjnym, tętno pewnie ok. 200, ale sztywno trzymam gadkę z Panią z zabiegowego, żeby nie wyjść na debila. Smarowanko penisa jakimiś czymś (nie wiem czym więc się nie wypowiem) i czekanko. Po 5 minutach wchodzi lekarz, tętno 250. Krótka rozmowa, a raczej żarciki na wyluzowanie i jedziemy z koksem. W tym momencie zaczęła się jedyna nieprzyjemna część zabiegu - zastrzyk. Ból trwał ok minuty i startujemy. Nogę kazano mi położyć na jakiejś macie, tak aby prąd miał obieg (jak w spawarce). Tętno już pewnie poza skalą. Doktor wziął sprzęt wyglądający jak dwa cienkie długopisy. Pierwsze dwa strzały poczułem tak samo jak przy zastrzyku. Potem słyszałem jedynie krótkie "bzz bzz" nie czułem kompletnie nic. Coś tam sobie robili, gadali, kręcili bekę, a ze mnie wszystko spływało myśląc, że to dopiero początek zabiegu. - I po temacie, gotowe, mam nadzieję, że sprzęt będzie się sprawował doskonale - powiedział doktor po czym wyszedł i powiedział, żebym nie zapomniał do niego podejść po recepty. "Co do ch..?" - pomyślałem sobie. Patrzę na Ryśka, a tam nowy penis, wędzidełko lekko zakrwawione, kilka czarnych kropek od prądu, żadnych szwów, można zakładać napletek z powrotem. Bajka. Ubrałem się odebrałem recepty, usłyszałem zalecenia (smarowanie 4x dziennie, abstynencja seksualna 3 tygodnie). Coś na co zbierałem się pół życia trwało 5 minut. Nie mogłem w to uwierzyć, a po wyjściu budynku miałem dwa stany:
1) szczęście - że w końcu to zrobiłem, że już widzę, że było warto
2) gigantyczne wkurzenie - na samego siebie, że zwlekałem z tym tak długo. Można było to zrobić wcześniej.
Koniec końców: nic mnie nie boli, nie mam szwów, lekkie krwawienia i smarowanie maścią. Cała filozofia. Także koledzy, nie bójcie się ogarnąć ten temat - to naprawdę nic strasznego (w końcu mogę to napisać!). Lekarze nie gryzą, a tym bardziej Wasi rodzicie. Oni też byli w Waszym wieku i też pewnie zmagali się z różnymi problemami, nie bójcie się z nimi o tym rozmawiać, to tylko część ciała. Uszy do góry!
Jak wszystko się zagoi to pozwolę sobie wrzucić parę fot w tym temacie. Jak ktoś ma pytania od samego zabiegu to śmiało, chętnie odpowiem.
Pzdr
Ostatnio edytowane przez moderatora: