Czas: dziesiąty dzień po zabiegu
Rana się goi, chociaż dosyć dziwnie.
Gdyby nie to, że w tym jednym feralnym miejscu coś mi się rozciągnęło i nie chce się goić, to pewnie bym w ogóle nie pamiętał już że miałem jakiś zabieg. Miejsca "na skraju" wianuszka szwów wyglądają prawie jak nowe, chyba nawet blizna nie będzie zbyt widoczna. Jeden skrajny szew już wypadł - przy zmianie opatrunku myślałem, że mi wyskoczył jakiś strupek na cewce moczowej, a tu niespodzianka, bo to szew.
Alantan moim zdaniem pomaga i to wydatnie. Jestem w o tyle "dobrej" sytuacji że mam na ręce małe rozcięcie sprzed trzech tygodni, które kwalifikowało się właściwie do szycia (na oko jeden, dwa szwy), ale ostatecznie sobie to szycie odpuściłem. Rana się goi, ale długo i opornie. Więc posmarowałem ją alantanem, żeby zobaczyć co się stanie, zanim zacznę smarować sprzęt. Jak się okazuje, dotychczas długo się bździąca rana nagle zaczęła zarastać w oczach, więc uznałem, że na ptaka też mogę tę maść dać. Oczywiście nie na krwawiące miejsca. Zacząłem bardzo ostrożnie smarować wszystko to co suche (czyli tak naprawdę jakieś 75% rany) i widzę, że to faktycznie pomocne. Tam, gdzie się sączy, nakładałem nieduże ilości wokół ranki, ale nie na samą rankę.
Przedwczoraj wieczorem, wczoraj przez cały dzień i dzisiaj rano nie stosowałem żadnych ćwiczeń. Krew się pojawiała cały czas, raz mniej, raz więcej, ale jednak. Najczęściej podczas zmiany opatrunku - tzn odwijając gazę widniały na niej zaschłe plamki, a to, co się zdołało podgoić, otwierało się po głupim odciągnięciu napletka na pół centymetra, żeby się po prostu wysikać. Co gorsza, nie tylko na feralnych szwach, ale na innych też (maksymalnie na sześciu, a to już sporo). Przyznam, że nie wprawiało mnie to w zbyt dobry humor, bo w dniach 7 - 9 ptak krwawił i wyglądał dużo gorzej niż po zabiegu, pomijając opuchliznę zredukowaną do ok 15% stanu początkowego.
Przearanżowałem trochę opatrunki, tak, żeby mieć ciągle dostęp jak największych ilości świeżego powietrza, poza tym napsuty tą krwią humor i izolowanie się od bodźców sprawiły, że wczoraj tylko raz mnie dopadł w dzień spontaniczny wzwód. Napicie się przed snem nieco większej ilości wody, tak, żeby rano chciało się sikać, także trochę na to pomaga. Wczoraj rano obudziło mnie znajome kłucio-szczypanie jak w pierwszych nocach, ale dzisiaj już nie. Krew na feralnych szwach była cały czas, ale pojawił się na nich strup. Uważam to za dobry znak.
Dzisiaj rano spotkała mnie przykra niespodzianka, bo na gazie była tak wielka plama krwi jak chyba jeszcze w ogóle ani razu, od zabiegu włącznie. Przygotowałem się więc na najgorsze, ale ostrożne odwinięcie opatrunku ukazało mi w sumie nie taki zły widok. Wianuszek 10 szwów zmniejszył się do 9, ale liczmy dalej 10 - krwawiące miejsce wypada pomiędzy szóstym a siódmym szwem licząc od lewej. Wszystko co na lewo od tego miejsca wygląda elegancko - nie ma opuchlizny, żadnego zaczerwienienia, najbardziej skrajny szew jest już tylko wspomnieniem, pozostała po nim maleńka dziurka, ale nie krwawi. To co na prawo prezentuje się podobnie, tylko jest tego mniej - po prostu trzy szwy i elegancko zagojona dawna rana. najbardziej skrajny szew z lewej jest już bardzo miękki i widzę, że jeśli nie wypadnie dzisiaj, to pewnie jutro czy pojutrze.
Pomiędzy tymi dwoma ładnymi miejscami jest ciemny, suchy strup. Ma nieco ponad pół centymetra i są w niego wtopione szwy tak, że nie bardzo potrafię stwierdzić, który jest gdzie - jeden wystaje pod dziwnym kątem i zastanawiam się, czy przypadkiem też już nie wypadł. Nie wiem. Odciągnąłem bardzo delikatnie napletek - okazało się, że okolice strupa nie bolą, wczoraj rano kuło jak cholera - wysikałem się, prysnąłem delikatnie octeniseptem, poczekałem aż podeschnie, posmarowałem alantanem to, co się dotychczas zagoiło. Na strupa na razie nic nie dałem, tylko wokół na skórę lekko. Potem założenie opatrunku, spodnie i tyle. Po domu chodzę w luźnych spodniach i opatrunku (sprzęt zawinięty w gazę, od góry otwarty otwór, całość przyklejona do podbrzusza), ale bez gaci, żeby się nic nie przyciskało i żeby był przewiew. W trakcie całej operacji krew nie pojawiła się ani razu i mam cichą nadzieję, że to już nie ulegnie zmianie.
Wydaje mi się, że sytuacja zaczyna się stabilizować. Boję się trochę o ćwiczenia, ale nie ma mowy żeby je robić zanim się to jedno cholerne miejsce nie utrwali. Jutro spróbuję delikatnie odciągnąć wszystko, żeby zobaczyć co się dzieje w okolicach wędzidełka (krew spod napleta się nie sączy, nic też nie boli, więc źle chyba nie jest) i jeśli wszystko pójdzie dobrze, to może zacznę wieczorem bardzo ostrożne ćwiczenia.
Rana się goi, chociaż dosyć dziwnie.
Gdyby nie to, że w tym jednym feralnym miejscu coś mi się rozciągnęło i nie chce się goić, to pewnie bym w ogóle nie pamiętał już że miałem jakiś zabieg. Miejsca "na skraju" wianuszka szwów wyglądają prawie jak nowe, chyba nawet blizna nie będzie zbyt widoczna. Jeden skrajny szew już wypadł - przy zmianie opatrunku myślałem, że mi wyskoczył jakiś strupek na cewce moczowej, a tu niespodzianka, bo to szew.
Alantan moim zdaniem pomaga i to wydatnie. Jestem w o tyle "dobrej" sytuacji że mam na ręce małe rozcięcie sprzed trzech tygodni, które kwalifikowało się właściwie do szycia (na oko jeden, dwa szwy), ale ostatecznie sobie to szycie odpuściłem. Rana się goi, ale długo i opornie. Więc posmarowałem ją alantanem, żeby zobaczyć co się stanie, zanim zacznę smarować sprzęt. Jak się okazuje, dotychczas długo się bździąca rana nagle zaczęła zarastać w oczach, więc uznałem, że na ptaka też mogę tę maść dać. Oczywiście nie na krwawiące miejsca. Zacząłem bardzo ostrożnie smarować wszystko to co suche (czyli tak naprawdę jakieś 75% rany) i widzę, że to faktycznie pomocne. Tam, gdzie się sączy, nakładałem nieduże ilości wokół ranki, ale nie na samą rankę.
Przedwczoraj wieczorem, wczoraj przez cały dzień i dzisiaj rano nie stosowałem żadnych ćwiczeń. Krew się pojawiała cały czas, raz mniej, raz więcej, ale jednak. Najczęściej podczas zmiany opatrunku - tzn odwijając gazę widniały na niej zaschłe plamki, a to, co się zdołało podgoić, otwierało się po głupim odciągnięciu napletka na pół centymetra, żeby się po prostu wysikać. Co gorsza, nie tylko na feralnych szwach, ale na innych też (maksymalnie na sześciu, a to już sporo). Przyznam, że nie wprawiało mnie to w zbyt dobry humor, bo w dniach 7 - 9 ptak krwawił i wyglądał dużo gorzej niż po zabiegu, pomijając opuchliznę zredukowaną do ok 15% stanu początkowego.
Przearanżowałem trochę opatrunki, tak, żeby mieć ciągle dostęp jak największych ilości świeżego powietrza, poza tym napsuty tą krwią humor i izolowanie się od bodźców sprawiły, że wczoraj tylko raz mnie dopadł w dzień spontaniczny wzwód. Napicie się przed snem nieco większej ilości wody, tak, żeby rano chciało się sikać, także trochę na to pomaga. Wczoraj rano obudziło mnie znajome kłucio-szczypanie jak w pierwszych nocach, ale dzisiaj już nie. Krew na feralnych szwach była cały czas, ale pojawił się na nich strup. Uważam to za dobry znak.
Dzisiaj rano spotkała mnie przykra niespodzianka, bo na gazie była tak wielka plama krwi jak chyba jeszcze w ogóle ani razu, od zabiegu włącznie. Przygotowałem się więc na najgorsze, ale ostrożne odwinięcie opatrunku ukazało mi w sumie nie taki zły widok. Wianuszek 10 szwów zmniejszył się do 9, ale liczmy dalej 10 - krwawiące miejsce wypada pomiędzy szóstym a siódmym szwem licząc od lewej. Wszystko co na lewo od tego miejsca wygląda elegancko - nie ma opuchlizny, żadnego zaczerwienienia, najbardziej skrajny szew jest już tylko wspomnieniem, pozostała po nim maleńka dziurka, ale nie krwawi. To co na prawo prezentuje się podobnie, tylko jest tego mniej - po prostu trzy szwy i elegancko zagojona dawna rana. najbardziej skrajny szew z lewej jest już bardzo miękki i widzę, że jeśli nie wypadnie dzisiaj, to pewnie jutro czy pojutrze.
Pomiędzy tymi dwoma ładnymi miejscami jest ciemny, suchy strup. Ma nieco ponad pół centymetra i są w niego wtopione szwy tak, że nie bardzo potrafię stwierdzić, który jest gdzie - jeden wystaje pod dziwnym kątem i zastanawiam się, czy przypadkiem też już nie wypadł. Nie wiem. Odciągnąłem bardzo delikatnie napletek - okazało się, że okolice strupa nie bolą, wczoraj rano kuło jak cholera - wysikałem się, prysnąłem delikatnie octeniseptem, poczekałem aż podeschnie, posmarowałem alantanem to, co się dotychczas zagoiło. Na strupa na razie nic nie dałem, tylko wokół na skórę lekko. Potem założenie opatrunku, spodnie i tyle. Po domu chodzę w luźnych spodniach i opatrunku (sprzęt zawinięty w gazę, od góry otwarty otwór, całość przyklejona do podbrzusza), ale bez gaci, żeby się nic nie przyciskało i żeby był przewiew. W trakcie całej operacji krew nie pojawiła się ani razu i mam cichą nadzieję, że to już nie ulegnie zmianie.
Wydaje mi się, że sytuacja zaczyna się stabilizować. Boję się trochę o ćwiczenia, ale nie ma mowy żeby je robić zanim się to jedno cholerne miejsce nie utrwali. Jutro spróbuję delikatnie odciągnąć wszystko, żeby zobaczyć co się dzieje w okolicach wędzidełka (krew spod napleta się nie sączy, nic też nie boli, więc źle chyba nie jest) i jeśli wszystko pójdzie dobrze, to może zacznę wieczorem bardzo ostrożne ćwiczenia.