DZIEŃ XI - 22.03.2013
Dzisiaj nastąpiło ściąganie szwów. Panowie (i Panie, jeśli zmartwione o swoich misiów i słodziaszków to czytają
) bez szwów jest...poezja i ambrozja, przecudownie. Trochę się obawiałem ściagania szwów, ludzie opisują że czasem boli i znów potwierdza się uniwersalna życiowa zasada - ile ludzi, tyle opini. Ale do rzeczy.
Pielęgniarka pokazała mi, gdzie mam się położyć, poprosiła o zdjęcie spodni i bielizny do kolan, potem zdjąłem swój opatrunek, położyłem się i pytam się, czy pacjenci mocno krzyczą. Odparła, że się zdarzają. Powiedziała jeszcze: "tylko niech pan nie podnosi pośladków do góry, bo mam skalpel w dłoni." Powiedziałem: "Nie ułatwia pani". Chwila śmiechu i start. I nic. Nic nie bolało. Nie wiem, czy wynika to z tego, że mam w miarę sporą tolerancję na ból, czy po prostu kobieta była wprawiona w zdejmowaniu szwów. Nawet przy wędzidełku, gdzie ludzie wymiękają jakoś nie bolało specjalnie. Lekarza nie było, ale zapytałem ją o opuchliznę wewnętrznego napletka, to powiedziała, że rana caly czas się goi, od wewnątrz też, więc w związku z tym limfa potrzebuje czasu, zeby spłynąć. Odnośnie samej rany stwierdziła, że nie ma zaczerwienienia, ani stanów zapalnych i że jest git. Trochę przy ściąganiu szwów poszło krwi, ale chyba niewiele, bo po powrocie do chaty poszedłem się odlać i już nic nie leciało. Blizny póki co nie oceniam, za wcześnie na to - ważne że nie jest jakaś stwardniała.
Plan jest taki, żeby odrzucić opatrunki gdy nie będzie żadnych krwawień (nie wiem, jaka będzie reakcja na nocne wzwody). Jeśli chodzi o stosowanie maści, to na pewno gdy już nie będzie krwawienia. Stosował ktoś Sudocrem?