Witam,
W tym temacie, podzielę się moją historią, z nadzieją że może po przeczytaniu, komuś uda pozbyć się wiadomego problemu, z tymże w naturalny sposób, samodzielnie i bezkrwawo.
Jeszcze niecałe dwa lata temu, sam przymierzałem się do proszenia o pomoc tutejszych forumowiczów... ale teraz mogę z ręką na sercu powiedzieć że tam na dole u mnie wszystko gra, doszczętnie i bez najmniejszego uszczerbku.
Więc ze mną było tak, że większość życia wychowywała mnie tylko matka. I temat stulejki jakoś nigdy wprost nie wypłynął, i w ogóle seks to tutaj jakby temat tabu. Wprawdzie mam mgliste wspomnienie, że gdy miałem jakieś pięć lat, to rodzice chcieli coś tam mi majstrować przy przyrodzeniu, ale byłem kapryśnym dzieckiem i nie dałem się dotknąć. I tak mijały lata, ojciec poszedł do innej. A Ja żyłem już w wieku dwunastu lat wiedząc że coś może być ze mną nie tak, a z każdym rokiem kompleks się powiększał. Nie dość że miałem malutkiego, to jeszcze tak zwaną “trąbkę”.
Ale w końcu w wieku 19 lat postanowiłem się za siebie wziąć. Rozważałem zabieg, lub różne intensywne sesje rozciągające z pomocą maści i szczypiec, ale jak się później miało okazać, tak drastyczne środki okazały się zbyteczne, bo wpierw zwyczajnie zacząłem stanowczymi rucham się tam tarmosić, przez powiedzmy godzinę dziennie, lub nawet mniej. Oczywiście raczej wtedy wyłączałem erotyczne myśli, i włączałem je conajwyżej pod sam koniec sesji.
I jakże wielka była moja radość, gdy stopniowo z dnia na dzień odkrywały się coraz to większe połacie żołędzia, i tym sposobem, w ciągu mniej niż dwóch tygodni odkryłem go praktycznie w całości, ale jednak wciąż w stanie wzwodu był nieco zblokowany.
Ale sprawę rozwiązało spotkanie z dziewczyną, gdy rano szykując się do niej, postanowiłem mocno nawilżyć prącie oliwkami i kąpięlą w gorącą wodą, i mocno pociągnąć skórę i udało się, i od tamtej pory jestem tam całkowicie zdrowy.
W każdym razie morał z tego taki, Nie rwijcie się do krojenia, chłopaki! Bo krwawy zabieg nie zawsze w około-stulejkowych przypadkach jest konieczny.
Ok, z góry zgaszę hejterów: Wiem że ta moja przypadłość wcale nie kwalifikowała się do stuprocentowej stulejki, a bardzo możliwe że w ogóle jej nie miałem, tylko po prostu przez te parę lat życia byłem nieogarnięty.
To by było na tyle.
Pozdrawiam.
W tym temacie, podzielę się moją historią, z nadzieją że może po przeczytaniu, komuś uda pozbyć się wiadomego problemu, z tymże w naturalny sposób, samodzielnie i bezkrwawo.
Jeszcze niecałe dwa lata temu, sam przymierzałem się do proszenia o pomoc tutejszych forumowiczów... ale teraz mogę z ręką na sercu powiedzieć że tam na dole u mnie wszystko gra, doszczętnie i bez najmniejszego uszczerbku.
Więc ze mną było tak, że większość życia wychowywała mnie tylko matka. I temat stulejki jakoś nigdy wprost nie wypłynął, i w ogóle seks to tutaj jakby temat tabu. Wprawdzie mam mgliste wspomnienie, że gdy miałem jakieś pięć lat, to rodzice chcieli coś tam mi majstrować przy przyrodzeniu, ale byłem kapryśnym dzieckiem i nie dałem się dotknąć. I tak mijały lata, ojciec poszedł do innej. A Ja żyłem już w wieku dwunastu lat wiedząc że coś może być ze mną nie tak, a z każdym rokiem kompleks się powiększał. Nie dość że miałem malutkiego, to jeszcze tak zwaną “trąbkę”.
Ale w końcu w wieku 19 lat postanowiłem się za siebie wziąć. Rozważałem zabieg, lub różne intensywne sesje rozciągające z pomocą maści i szczypiec, ale jak się później miało okazać, tak drastyczne środki okazały się zbyteczne, bo wpierw zwyczajnie zacząłem stanowczymi rucham się tam tarmosić, przez powiedzmy godzinę dziennie, lub nawet mniej. Oczywiście raczej wtedy wyłączałem erotyczne myśli, i włączałem je conajwyżej pod sam koniec sesji.
I jakże wielka była moja radość, gdy stopniowo z dnia na dzień odkrywały się coraz to większe połacie żołędzia, i tym sposobem, w ciągu mniej niż dwóch tygodni odkryłem go praktycznie w całości, ale jednak wciąż w stanie wzwodu był nieco zblokowany.
Ale sprawę rozwiązało spotkanie z dziewczyną, gdy rano szykując się do niej, postanowiłem mocno nawilżyć prącie oliwkami i kąpięlą w gorącą wodą, i mocno pociągnąć skórę i udało się, i od tamtej pory jestem tam całkowicie zdrowy.
W każdym razie morał z tego taki, Nie rwijcie się do krojenia, chłopaki! Bo krwawy zabieg nie zawsze w około-stulejkowych przypadkach jest konieczny.
Ok, z góry zgaszę hejterów: Wiem że ta moja przypadłość wcale nie kwalifikowała się do stuprocentowej stulejki, a bardzo możliwe że w ogóle jej nie miałem, tylko po prostu przez te parę lat życia byłem nieogarnięty.
To by było na tyle.
Pozdrawiam.