Wykończony
New member
Cześć,
mam 26 lat. Moje problemy zaczęły się ponad 3 lata temu od rzekomego ataku rwy kulszowej (choć dziś już nie wiem, czy to było lumbago). Po kilku dniach pod prysznicem poczułem, że coś jest nie tak w okolicy krocza. Czułem i czuję dotyk, ale nie tak, jak powinienem. Stan ten trwa do dziś i ciągle się pogarsza. "Niemechanicznie" nie jestem w stanie osiągnąć erekcji, jedynie ręką jestem w stanie doprowadzić do wytrysku, który raczej ma postać wypływania spermy. Jeśli choć przez chwilę nie działam ręką - erekcja opada. Od stycznia 2017 roku mam także problemy z wypróżnianiem się, a konkretnie zaparciami. Mam poczucie, że nie do końca się wypróżniłem, co jest faktem, bo zawsze po muszę dokładnie palcem owiniętym papierem wytrzeć kał w dość sporej ilości, który pozostaje przy końcu odbytu. Mam też ciągłe uczucie obecności czegoś w tamtym rejonie. Do tego wszystkiego dochodzi też problem z oddawaniem moczu. Nie dość, że muszę "dociskać" parę razy, to zazwyczaj gubię również trochę moczu, kiedy kładę się czy siadam. Zrobiłem już dziesiątki badań: test papawerynowy, rezonanse kręgosłupa i głowy, emg, eng, punkcję lędźwiową, manometrię odbytu czy defekografię. Ta ostatnia wykazała, że widoczne są cechy braku pełnej relaksacji mięśnia łonowo-odbytniczego oraz niewielkie poszerzenie odbytnicy w spoczynku oraz kanału odbytu w czasie defekacji. Pozostałe badania nie wykazały nic. Sam mam podejrzenie, że może chodzić o mięśnie dna miednicy, a boję się, że przez te zaparcia dorobię się wypadania odbytu. Jestem w permanentnej depresji/nerwicy od dobrych dwóch lat. Na co dzień robię minę do złej gry, co wykańcza mnie jeszcze bardziej. Poza rodzicami i lekarzami nikt nie wie o moim problemie i nikomu też nie chcę się z tego zwierzać. Byłem u urologów, neurologów, proktologów, gastroenterologów, znachorów - przejechałem całą Polskę. Kolejni lekarze przepisują mi tabletki, które nie pomagają albo podsuwają jedynie kwestię mojej psychiki, ale wiem, że ma ona charakter wtórny, a nie pierwotny, więc w dużej mierze to wykluczam. Jedynie jeden neurochirurg powiedział, że może mieć miejsce zaburzenie pojedynczego nerwu, którego nie widać w obrazie rezonansu i trzeba byłoby zaaplikować mi pewne urządzenie, którego koszt na bodaj 4 lata to 40 000 zł, więc w grę wchodzi jeszcze ta możliwość. Dodam jeszcze, że miałem leczoną stulejkę w 2011 roku, co raczej nie ma związku, jako że mój problem zaczął się dopiero po 4 latach. Może miał/ma ktoś podobny problem lub wie cokolwiek, co mogłoby mi pomóc.
mam 26 lat. Moje problemy zaczęły się ponad 3 lata temu od rzekomego ataku rwy kulszowej (choć dziś już nie wiem, czy to było lumbago). Po kilku dniach pod prysznicem poczułem, że coś jest nie tak w okolicy krocza. Czułem i czuję dotyk, ale nie tak, jak powinienem. Stan ten trwa do dziś i ciągle się pogarsza. "Niemechanicznie" nie jestem w stanie osiągnąć erekcji, jedynie ręką jestem w stanie doprowadzić do wytrysku, który raczej ma postać wypływania spermy. Jeśli choć przez chwilę nie działam ręką - erekcja opada. Od stycznia 2017 roku mam także problemy z wypróżnianiem się, a konkretnie zaparciami. Mam poczucie, że nie do końca się wypróżniłem, co jest faktem, bo zawsze po muszę dokładnie palcem owiniętym papierem wytrzeć kał w dość sporej ilości, który pozostaje przy końcu odbytu. Mam też ciągłe uczucie obecności czegoś w tamtym rejonie. Do tego wszystkiego dochodzi też problem z oddawaniem moczu. Nie dość, że muszę "dociskać" parę razy, to zazwyczaj gubię również trochę moczu, kiedy kładę się czy siadam. Zrobiłem już dziesiątki badań: test papawerynowy, rezonanse kręgosłupa i głowy, emg, eng, punkcję lędźwiową, manometrię odbytu czy defekografię. Ta ostatnia wykazała, że widoczne są cechy braku pełnej relaksacji mięśnia łonowo-odbytniczego oraz niewielkie poszerzenie odbytnicy w spoczynku oraz kanału odbytu w czasie defekacji. Pozostałe badania nie wykazały nic. Sam mam podejrzenie, że może chodzić o mięśnie dna miednicy, a boję się, że przez te zaparcia dorobię się wypadania odbytu. Jestem w permanentnej depresji/nerwicy od dobrych dwóch lat. Na co dzień robię minę do złej gry, co wykańcza mnie jeszcze bardziej. Poza rodzicami i lekarzami nikt nie wie o moim problemie i nikomu też nie chcę się z tego zwierzać. Byłem u urologów, neurologów, proktologów, gastroenterologów, znachorów - przejechałem całą Polskę. Kolejni lekarze przepisują mi tabletki, które nie pomagają albo podsuwają jedynie kwestię mojej psychiki, ale wiem, że ma ona charakter wtórny, a nie pierwotny, więc w dużej mierze to wykluczam. Jedynie jeden neurochirurg powiedział, że może mieć miejsce zaburzenie pojedynczego nerwu, którego nie widać w obrazie rezonansu i trzeba byłoby zaaplikować mi pewne urządzenie, którego koszt na bodaj 4 lata to 40 000 zł, więc w grę wchodzi jeszcze ta możliwość. Dodam jeszcze, że miałem leczoną stulejkę w 2011 roku, co raczej nie ma związku, jako że mój problem zaczął się dopiero po 4 latach. Może miał/ma ktoś podobny problem lub wie cokolwiek, co mogłoby mi pomóc.