Cześć, od około 15 do prawie 30 roku życia żyłem ze świadomością, że mam stulejke, aż w końcu zdecydowałem się coś z tym zrobić i w zeszły poniedziałek pozbyłem się większości napletka za pomocą staplera.
Poza stulejką mam jeszcze inną "przypadłość", mianowicie mój penis w spoczynku cofa się do ciała. Zależy to od wielu czynnikow, jak pozycja w jakiej jestem a czasem nawet stres, tak że na pierwszej wizycie kontrolnej praktycznie nie miałem czego pokazać - cały sprzęt się schował. No ale, szybkie potwierdzenie mojej diagnozy i kilka dni później zabieg (2200 zł + 250zł za wizytę). Do samego momentu wejścia do gabinetu myślałem, że zrezygnuje, zadzwonie że coś mi wypadło w pracy, albo że jestem przeziębiony, ale jednak zebrałem się w sobie.
Przed samym zabiegiem miałem krótką rozmowę z lekarzem o skutkach ubocznych itp i tutaj pojawił się kolejny moment w którym prawie wyszedłem z gabinetu. Mimo, że doktor u ktorego byłem, jest naprawdę świetnym specjalistom, a do tego potrafił zagadać tak by stres i emocje opadły, to nie owijał w bawełne - zapytał czy mam w pobilżu domu szpital, bo przy mojej drugiej przypadłości (cofanie się penisa) jest duża szansa, że puszczą jakieś szwy i zacznie krwawić. Mimo wszystko, podpisałem co trzeba i 15-20 minut później było po wszystkim.
Sam zabieg to nic strasznego, najpierw maść znieczulająca, potem jeden zastrzyk który parę sekund było czuć (coś jak znieczulenie u dentysty) i potem jeszcze 1 albo 2 kolejne, których już czuć nie było. Dodatkowo, lekarz miał bardzo fajny patent - przy znieczuleniu ciągle mówił co robi, co teraz poczuje, itp. Potem zaczął mnie pytać czym się zajmuje, jakie mam hobby i nagle mówi - prosze policzyć do 20. Okazało się, że stapler już zamontowany i napletek odcięty, trzeba było tylko te parenaście sekund oczekać znieczulenie działało bardzo dobrze, czułem że coś tam się dzieje, ale w żadnym wypadku nie był to ból, podczas gdy mój próg bólu jest niski, ale szczerze mówiąć - proste borowanie zęba boli bardziej niż sam zabieg usuwania stulejki.
Po zabiegu dostałem wytyczne i recepte na czopki przeciwbólowe. Doktor sprytnie zawinął mój sprzęt w opatrunek uciskowy i powiedział, że w moim przypadku sukcesem będzie jak mi się w nim uda być chociaż godzinę, potem mam nawet nie próbować go zakładać, tylko owinąć linie cięcia zwykłą gazą. Co ciekawe, ten opatrunek bardzo dobrze zapobiegał cofaniu się penisa, przez co udało mi się w nim wytrzymać do wieczora, do pierwszego oddania moczu.
No ale przed tym, niestety była troche jazda... do auta wsiadałem jakoś o 15:40, musiałem dostać się z centrum na południe Wrocławia. 3-4 km w 40 minut w korku, podczas gdy znieczulenie przestało działać. Myślałem że nie dojadę... w domu od razu zaaplikowałem wspomniane czopki, niestety pomogły tylko trochę, ból był nadal mocno odczuwalny. Parę godzin później, po pierwszym oddaniu moczu musiałem zdjąć opatrunek - niestety ujście cewki moczowej miałem już dość podrażnione i lekko napuchnięte, przez co mocz leciał na wszytkie strony. Pierwsza noc to głównie czuwanie, może 2-3h snu w sumie.
Ale o dziwo, na drugi dzien ból był już dużo mniejszy, powiedziałbym że najbardziej odczuwalna była nadwrażliwość żołędzia. Pojechałem na kontrole i lekarz powiedział, że wygląda to bardzo dobrze. Nowe zalecenia to 2x dziennie Octenisept i 2x dziennie przemyć sprzęt wodą, starając się zdjąć napletek. Opatrunek zakładać tylko po to by szwy nie zahaczyły o ubranie.
Druga noc była już zdecydownie lepsza niż poprzednia, coś tam pospałem, ale 3-4 razy obudziła mnie erekcja, na szczęście nie pełna i jakoś bardzo nie bolała, aczkolwiek ciągle obawiam się co by było gdyby z jakiegoś powodu doszło do pełnego wzwodu.
Trzeci dzień, czyli dzisiaj - największym problemem jest nadwrażliwość, ale widze że powoli jest coraz lepiej. Wyszedłem nawet na małe zakupy i nie było, aż tak źle, aczkolwiek czuje że czeka mnie kilka tygodni zanim będzie dobrze.
Jedyne co mnie teraz martwi, to że przy wędzidełku pojawiło się nieco większa opuchlizna, dodatkowo jest lekka oponka, która trochę przeszkadza w odprowadzeniu napletka za żołądź - tzn. jest to możliwe, ale przy powrocie czuje jak pierścień i zszywki wrzynają się w penisa. Tutaj wydaje mi się, że wczoraj było nieco lepiej, tak więc to na pewno coś co muszę obserwować. Niemniej jednak, mam nadzieje że to zwykła opuchlizna która z czasem zejdzie. W razie czego mogę przez najbliższe tygodnie wybrać się bez umawiania wizyty do doktora i wejść na kontrolę między pacjentami.
Z innych niechcianych efektów ubocznych, wygląda to tak jakbym podrażnił czubek penisa przy ujściu cewki moczowej, na dobrą sprawe gdy mój członek się cofnie, to własnie ta część pod kątem prostym ociera się o bokserki. W efekcie powstało małe zgrubienie przy ujściu cewki i o ile z początku mogłem normalnie się wysikać, to teraz leci na wszystkie strony świata :/
Poza stulejką mam jeszcze inną "przypadłość", mianowicie mój penis w spoczynku cofa się do ciała. Zależy to od wielu czynnikow, jak pozycja w jakiej jestem a czasem nawet stres, tak że na pierwszej wizycie kontrolnej praktycznie nie miałem czego pokazać - cały sprzęt się schował. No ale, szybkie potwierdzenie mojej diagnozy i kilka dni później zabieg (2200 zł + 250zł za wizytę). Do samego momentu wejścia do gabinetu myślałem, że zrezygnuje, zadzwonie że coś mi wypadło w pracy, albo że jestem przeziębiony, ale jednak zebrałem się w sobie.
Przed samym zabiegiem miałem krótką rozmowę z lekarzem o skutkach ubocznych itp i tutaj pojawił się kolejny moment w którym prawie wyszedłem z gabinetu. Mimo, że doktor u ktorego byłem, jest naprawdę świetnym specjalistom, a do tego potrafił zagadać tak by stres i emocje opadły, to nie owijał w bawełne - zapytał czy mam w pobilżu domu szpital, bo przy mojej drugiej przypadłości (cofanie się penisa) jest duża szansa, że puszczą jakieś szwy i zacznie krwawić. Mimo wszystko, podpisałem co trzeba i 15-20 minut później było po wszystkim.
Sam zabieg to nic strasznego, najpierw maść znieczulająca, potem jeden zastrzyk który parę sekund było czuć (coś jak znieczulenie u dentysty) i potem jeszcze 1 albo 2 kolejne, których już czuć nie było. Dodatkowo, lekarz miał bardzo fajny patent - przy znieczuleniu ciągle mówił co robi, co teraz poczuje, itp. Potem zaczął mnie pytać czym się zajmuje, jakie mam hobby i nagle mówi - prosze policzyć do 20. Okazało się, że stapler już zamontowany i napletek odcięty, trzeba było tylko te parenaście sekund oczekać znieczulenie działało bardzo dobrze, czułem że coś tam się dzieje, ale w żadnym wypadku nie był to ból, podczas gdy mój próg bólu jest niski, ale szczerze mówiąć - proste borowanie zęba boli bardziej niż sam zabieg usuwania stulejki.
Po zabiegu dostałem wytyczne i recepte na czopki przeciwbólowe. Doktor sprytnie zawinął mój sprzęt w opatrunek uciskowy i powiedział, że w moim przypadku sukcesem będzie jak mi się w nim uda być chociaż godzinę, potem mam nawet nie próbować go zakładać, tylko owinąć linie cięcia zwykłą gazą. Co ciekawe, ten opatrunek bardzo dobrze zapobiegał cofaniu się penisa, przez co udało mi się w nim wytrzymać do wieczora, do pierwszego oddania moczu.
No ale przed tym, niestety była troche jazda... do auta wsiadałem jakoś o 15:40, musiałem dostać się z centrum na południe Wrocławia. 3-4 km w 40 minut w korku, podczas gdy znieczulenie przestało działać. Myślałem że nie dojadę... w domu od razu zaaplikowałem wspomniane czopki, niestety pomogły tylko trochę, ból był nadal mocno odczuwalny. Parę godzin później, po pierwszym oddaniu moczu musiałem zdjąć opatrunek - niestety ujście cewki moczowej miałem już dość podrażnione i lekko napuchnięte, przez co mocz leciał na wszytkie strony. Pierwsza noc to głównie czuwanie, może 2-3h snu w sumie.
Ale o dziwo, na drugi dzien ból był już dużo mniejszy, powiedziałbym że najbardziej odczuwalna była nadwrażliwość żołędzia. Pojechałem na kontrole i lekarz powiedział, że wygląda to bardzo dobrze. Nowe zalecenia to 2x dziennie Octenisept i 2x dziennie przemyć sprzęt wodą, starając się zdjąć napletek. Opatrunek zakładać tylko po to by szwy nie zahaczyły o ubranie.
Druga noc była już zdecydownie lepsza niż poprzednia, coś tam pospałem, ale 3-4 razy obudziła mnie erekcja, na szczęście nie pełna i jakoś bardzo nie bolała, aczkolwiek ciągle obawiam się co by było gdyby z jakiegoś powodu doszło do pełnego wzwodu.
Trzeci dzień, czyli dzisiaj - największym problemem jest nadwrażliwość, ale widze że powoli jest coraz lepiej. Wyszedłem nawet na małe zakupy i nie było, aż tak źle, aczkolwiek czuje że czeka mnie kilka tygodni zanim będzie dobrze.
Jedyne co mnie teraz martwi, to że przy wędzidełku pojawiło się nieco większa opuchlizna, dodatkowo jest lekka oponka, która trochę przeszkadza w odprowadzeniu napletka za żołądź - tzn. jest to możliwe, ale przy powrocie czuje jak pierścień i zszywki wrzynają się w penisa. Tutaj wydaje mi się, że wczoraj było nieco lepiej, tak więc to na pewno coś co muszę obserwować. Niemniej jednak, mam nadzieje że to zwykła opuchlizna która z czasem zejdzie. W razie czego mogę przez najbliższe tygodnie wybrać się bez umawiania wizyty do doktora i wejść na kontrolę między pacjentami.
Z innych niechcianych efektów ubocznych, wygląda to tak jakbym podrażnił czubek penisa przy ujściu cewki moczowej, na dobrą sprawe gdy mój członek się cofnie, to własnie ta część pod kątem prostym ociera się o bokserki. W efekcie powstało małe zgrubienie przy ujściu cewki i o ile z początku mogłem normalnie się wysikać, to teraz leci na wszystkie strony świata :/