Witam panowie, przepraszam za nieaktywność chociaż czytam ostatnio więcej wpisów na tym forum niż przed zabiegiem. Chyba tak to już jest, że po zabiegu który likwiduje problem i z poprawnym przebiegiem gojenia, człowiek nie czuje już takiej potrzeby, żeby się dzielić własnymi doświadczeniami, a przynajmniej ja tak mam. Mimo to bardzo mi wszyscy pomogliście przed zabiegiem więc chętnie wam to zrelacjonuję.
Na wstępie jeszcze zaznaczę, że zaszły pewne komplikacje i nie jestem 10 dni po zabiegu, a 5 dni, wynika to z tego, że przed pierwszym terminem pani Chomicz się rozchorowała i najszybszym na prędce skleconym był 05.04.
Zabieg miałem planowany na 10:00, byłem na miejscu z półgodzinnym zapasem. Teoretycznie powinienem tam być 9:45, żeby dopełnić formalności, wykonać znieczulenie itp., ale o 9:45 załoga zaczęła się dopiero schodzić. Finalnie ok. 10:00 dostałem żel znieczulający do smarowania i ok. 20 min później leżałem na fotelu przygotowany do właściwego znieczulenia. Tak jak się spodziewałem, była to najbardziej nieprzyjemna cześć całego zabiegu, kilka testów czy zadziałało i do roboty. Dodam tutaj jeszcze, że przed zabiegiem według zaleceń wziąłem hydroxyzynę i paracetamol. Po znieczuleniu, kiedy zabieg postępował, napięcie malało i pod koniec już prawie przysypiałem. Właściwą cześć, czyli sam zabieg rozpoczęła się o 10:33 i trwała ok. godzinę, potem kazano mi chwilę jeszcze odleżeć. Potem mogłem usiąść, a że czułem się bardzo dobrze, po ok. 5min już się ubierałem. Chwilę zaczekałem, aż pani Chomicz wypisze zalecenia odnośnie pielęgnacji, potem wszedłem do jej gabinetu. Wytłumaczyła mi po krótce to co wcześniej wyczytałem w zaleceniach, powiedziała na co zwracać szczególną uwagę i mogłem wyjść. Ok. 11:00 siedziałem już w samochodzie. Wracałem sam, zero dyskomfortu w moim przypadku, trochę strachu, żeby nie przycisnąć małego pasem. Właściwie to droga powrotna była przyjemniejsza bo już mogłem popijać kawę

.
Pierwsza zmiana opatrunku (tego samego dnia, wieczorem) była jak dotąd dla mnie najbardziej nie przyjemna bo pojawiło się krwawienie z wędzidełka i kilka kropel poleciało na płytki. Starałem się nie panikować, po chwili przestało lecieć, zrobiłem opatrunek i spać.
W nocy katorga, pierwszy wzwód obudził mnie ok: 3:00, na szczęście był pojedynczy, siku i spać. Ok. 5:00 polknałem drugą dawkę hydroxyzyny i dalej spać, ale od 6 ciężko było choć zmrużyć oko przez ciągle wzwody.
Przy porannej zmianie opatrunku 0 krwi, dzień bez komplikacji. Teko samego dnia, wieczorem również bez problemów przy zmianie opatrunku. W nocy nieco spokojniej, ale od 6 znowu wzwody i właściwie pobudka bo nie dało się zmrużyć oka.
Przy porannej zmianie opatrunku niemiłe zaskoczenie i znowu krew z wędzidełka, ale tym razem dosłownie 2 kropelki, od tamtej pory do teraz ciągle mam krwawią kropkę w górnej części wędzidełka i przechodzi zawsze na opatrunek. Tego dnia napisałem do pani Chomicz, czy może mi polecić coś innego na wzwody bo hydroxyzyna słabo sobie radzi. Zaleciła mi żebym zmienił proporcje i tak jak łykałem przed nocą 2 i w nocy 2, teraz łykam 1 na noc i 3 w nocy. Jest nieco lepiej, ale dzisiaj na przykład, czyli piątej nocy od zabiegu, miałem najbardziej uporczywe wzwody i znowu od 6 na nogach. Na razie niewiele się zmienia wiec nie ma sensu dalej opisywać dnia po dniu. Może wieczorem wrzucę zdjęcia sprzed i po jak zasiądę do komputera, albo któregoś dnia. Zdjęcia po mam tylko z 06. Czyli z drugiego wieczora po zabiegu, na razie jak mówię, niewiele się zmienia, więc nie robiłem kolejnych. Mam jeszcze obrzęk, więc nie widać na zdjęciach całego szycia jedynie od dołu. Uczciwie uprzedzam, że nie che mi się prowadzić relacji z przebiegu gojenia, planuje jeszcze jedynie na koniec wrzucić podsumowanie, także zdjęcia (które po jakimś czasie pewnie znikną). Może wrzucę jeszcze jakaś aktualizację w między czasie, może nie, ale jeśli macie pytania to chętnie odpowiem
