Zabieg odbył się w Bielsku-Białej, lekarz, który go wykonywał to Piotr Skrudlik. Generalnie lekarz był w porządku, sam doradził mi, jaki sposób byłby najlepszy i brał pod uwagę moje prośby. Chciałem, żeby uciął tylko tyle, ile to absolutnie konieczne. Stan z jakim zaczynałem to: napletek był możliwy do odciągnięcia bez wzwodu, natomiast we wzwodzie całkowicie zasłaniał żołądź. Seks zawsze był możliwy i nigdy nie sprawiał mi dyskomfortu, ale odsłonięcie żołędzi w trakcie nie było możliwe. Pod względem higienicznym też nigdy nie było problemów, ale jednak zawsze z tyłu głowy pozostawał pewien kompleks. Dodatkowo, na wizycie lekarz zaznaczył, że jest u mnie wskazanie do takiego zabiegu. Po długiej bitwie z własnymi myślami klamka zapadła.
Sam zabieg trwał jakieś 30 minut. Co wspominam najgorzej to plastyka wędzidełka. Wróciłem do domu jakoś godzinę po zabiegu (nie sam oczywiście). Opatrunek profeska, ale okazało się, że był zbyt ciasny. Kawałek żołędzi, który był widoczny spoza bandaża był sinofioletowy. Po konsultacji z lekarzem musiałem poluzować trochę opatrunek kohezyjny i kolor wrócił do normy.
Pierwszy dzień po zabiegu był bardzo w porządku, choć obawiałem się go najbardziej. Jazda zaczęła się później zmiana opatrunku nie była łatwa, pomoc żony okazała się nieoceniona. Nie było szans żeby powtórzyć opatrunek lekarza, ale walczyliśmy.
Jakoś po pięciu dniach zszywki zaczęły się wbijać wszędzie. Gdy napletek nachodził na żołądź (a działo się tak przy każdej zmianie opatrunku) wchodziły pod napletek i drażniły opuchliznę pod spodem. Mówiąc "drażniły" mam na myśli odczucie podobne do wbijania się kolczastej obroży
Nocne wzwody nie poprawiały sytuacji - budziłem się czasem nawet co godzinę i musiałem się przespacerować czekając aż przejdzie.
Aktualnie jestem 13 dni po zabiegu. Ring był nacięty w trzech miejscach. Po 10 dniach odeszła pierwsza część, a kolejnego dnia następna.
"Najgorsze" i najbardziej spuchnięte miejsce to okolice wędzidełka, ale nawet tam zszywki zaczynają powoli odchodzić.
Na chwilę obecną zabieg oceniam na plus, wszystko dość szybko się goi. Co do funkcjonalności - dam znać później.
Sam zabieg trwał jakieś 30 minut. Co wspominam najgorzej to plastyka wędzidełka. Wróciłem do domu jakoś godzinę po zabiegu (nie sam oczywiście). Opatrunek profeska, ale okazało się, że był zbyt ciasny. Kawałek żołędzi, który był widoczny spoza bandaża był sinofioletowy. Po konsultacji z lekarzem musiałem poluzować trochę opatrunek kohezyjny i kolor wrócił do normy.
Pierwszy dzień po zabiegu był bardzo w porządku, choć obawiałem się go najbardziej. Jazda zaczęła się później zmiana opatrunku nie była łatwa, pomoc żony okazała się nieoceniona. Nie było szans żeby powtórzyć opatrunek lekarza, ale walczyliśmy.
Jakoś po pięciu dniach zszywki zaczęły się wbijać wszędzie. Gdy napletek nachodził na żołądź (a działo się tak przy każdej zmianie opatrunku) wchodziły pod napletek i drażniły opuchliznę pod spodem. Mówiąc "drażniły" mam na myśli odczucie podobne do wbijania się kolczastej obroży
Nocne wzwody nie poprawiały sytuacji - budziłem się czasem nawet co godzinę i musiałem się przespacerować czekając aż przejdzie.
Aktualnie jestem 13 dni po zabiegu. Ring był nacięty w trzech miejscach. Po 10 dniach odeszła pierwsza część, a kolejnego dnia następna.
"Najgorsze" i najbardziej spuchnięte miejsce to okolice wędzidełka, ale nawet tam zszywki zaczynają powoli odchodzić.
Na chwilę obecną zabieg oceniam na plus, wszystko dość szybko się goi. Co do funkcjonalności - dam znać później.