To może historyjka ku przestrodze...
Pierwszą wizytę odbyłem prywatnie w Warszawie (nazwę ośrodka na razie pominę). Doktor przekonał mnie, żeby zrobić zabieg u nich, ale refundowany z NFZ, czyli ścieżka: lekarz pierwszego kontaktu, skierowanie do urologa, klasyfikacja do zabiegu, zabieg. Terminy były w porządku, po załatwieniu skierowania miałem czekać jakieś dwa tygodnie. Każdy by się zgodził.
Po załatwieniu skierowania do urologa zaczęły się schody - tym razem przyjął mnie inny doktor i on miał orzec o zabiegu i sposobie jego wykonania. Stwierdził stulejkę i zalecił obrzezanie całkowite, jednak powiedział, że jest prawdopodobieństwo zrośnięcia napletka z żołędziem. Tłumaczył, że odrywanie to może być straszny ból, bo znieczulenie miejscowe działa tylko na skórę (???), że konieczna będzie narkoza, a oni nie mają warunków ani anestezjologa. W związku z tym polecił mi szukać szpitala, który mnie zoperuje pod narkozą. Przybił mnie tym trochę, ale i porządnie nastraszył. Nie grało mi tylko to, że pierwszy doktor, żadnego zrośnięcia nie stwierdził...
No nic, zacząłem więc dzwonić po oddziałach urologii. Znalazłem jeden szpital, w którym zdecydowano się tego podjąć. Termin: około 3 miesięcy. Zapisałem się, więc czekam. Po trzech miesiącach brak kontaktu, dzwonię ponownie. Odpowiedź: proszę czekać, mamy kolejkę, będziemy dzwonić. Mija kolejny miesiąc, dzwonię. Babeczki coś pochrzaniły i już nie są pewne czy będzie mógł być ten zabieg przeprowadzony czy też nie, muszą skonsultować się z lekarzem. Dzwonię po paru dniach, a tu cud: doktor wziął moje papiery, numer telefonu i ma się odezwać. I faktycznie, odezwał się i co więcej - okazało się, że jest to ten lekarz z pierwszej wizyty. Zaprosił na ponowne oględziny do szpitala. Stwierdził brak zrośnięcia i wykluczył konieczność narkozy. Po paru dniach telefon z zaproszeniem na zabieg. Pełna profeska. Jestem 14 dni po zabiegu, jeszcze trochę za wcześnie żeby oceniać robotę, ale powinno być dobrze.
Łącznie, od decyzji do zabiegu minęło 7 miesięcy.