Postanowiłem opisać swoją historię żeby zobrazować jak ważny jest każdy szczegół w tego typu zabiegach. Od wyboru lekarza, metody wykonania, kliniki, kontaktu pooperacyjnego aż po odpowiednio dobrany sposób rehabilitacji i jego ścisłe przestrzeganie.
Miałem stulejkę w bardzo zaawansowanej postaci (około 1mm otworu). Zależało mi przede wszystkim na tym żeby było zrobione dobrze, estetycznie i bez komplikacji. Wybrałem więc jednego z najbardziej polecanych lekarzy, wizyta 300zł (bez robienia jakichkolwiek badań, wymazów) i sześć tygodni później tj. 17.11.2023 przeszedłem zabieg CO2 w znieczuleniu miejscowym po uprzednim uszczupleniu portfela o 3000zł. Wszystko przebiegło totalnie bezboleśnie i w śmiesznej atmosferze więc wróciłem razem z żoną zadowolony do domu. Wybrałem styl low & loose. Zalecenia: zmiana opatrunku 2x dziennie -> przemywanie rany wodą utlenioną-> osuszanie-> maść Betadine-> kompresy jałowe + bandaż kohezyjny. Do tego Ibuprofen, Rutinoscorbin, probiotyk i witamina D3. Pierwsze zmiany opatrunku przez brak wprawy i opuchliznę szły jak po grudzie, a wstyd mi było prosić o to swoją drugą połówkę. Do tego pozostało trochę napletka, który zakrywał rowek między żołędzią a trzonem prącia i trudno mi było aplikować tam maść. Podczas trzeciej nocy po zabiegu miałem delikatny wzwód i od tego czasu przy każdej zmianie bandaży znajdowałem na nich drobne ślady krwi wraz z dziwną mieszanką maści i jakiejś wydzieliny organizmu od góry i z lewego boku. Zgłosiłem sprawę mailowo (numeru telefonu nikomu nie podaje rzekomo przez natłok pracy) chirurgowi. Jeszcze tego samego dnia dostałem odpowiedź, że krwawienie jest mało prawdopodobne, a trzymanie prącia do góry nie ma znaczenia przy dobrze założonym opatrunku. Uspokojony taką odpowiedzią oddałem się dalej swojej nowej rutynie tym bardziej, że Pani doktor zobowiązała się obejrzeć ranę 27.11 przed zabiegami w klinice.
Dzisiaj w nocy około 2.00 jak za młodzieńczych lat miałem konkretny wzwód. O 5.00 poszedłem oddać mocz i dalej spać. Przed 8.00 zadzwonił budzik, poszedłem do łazienki żeby ogolić się jak zwykle. Nagle zauważyłem, że na podłodze zaczynają pojawiać się krople krwi. W pierwszej chwili pomyślałem, że może z nosa. Zaglądam w spodnie, a w gaciach prawdziwy krwotok. Złapałem za mojego małego przyjaciela żeby ścisnąć ranę. Po chwili krew była niemal wszędzie, normalnie jakby mi ktoś maczetą uciął. Władowałem się w szoku do pustej wanny, wolną ręką złapałem za telefon i najpierw żona, a później za jej namową 112. Gość z dyspozytorni źle pewnie zrozumiał sytuację, ponieważ kazał wyjść z wody, bo inaczej rana się nie zasklepi. Wziąłem ostatnią wolną rolkę bandaża, okręciłem przyrodzenie jak mumię i po ustaniu krwawienia pojechaliśmy do kliniki. W recepcji dowiedziałem się, że Pani doktor ma jakieś problemy zdrowotne, kazała odwołać część zabiegów, bo nie wie kiedy się dokładnie pojawi. Więc my ponownie w Bolta i przez całe miasto na SOR do szpitala wojewódzkiego. Na szczęście tam po opisaniu co się stało przejście od okienka przyjęć pod gabinet urologii nie trwało długo. Tu się jednak chwilowe szczęście skończyło, gdyż wszyscy dostępni chirurdzy akurat operowali i trzeba było czekać. Po dwóch godzinach dostałem telefon z LUX MED-u, że Pani doktor pojawiła się jednak w pracy i mogę przyjechać jeżeli dalej chcę. Gdy znowu tam się zjawiliśmy trwał już jakiś długi zabieg więc na stół operacyjny dostałem się dopiero około 14.00. W międzyczasie dałem znać w recepcji co myślę o całej sytuacji, jak to potrafią wziąć dużą kasę, ale jak coś się spier... to winnych nigdy nie ma i jest tylko zrzucanie odpowiedzialności. Tak odebrałem machanie głową i wskazywanie oczyma przez recepcjonistki na gabinet Pani doktor. Zanim trafiłem na zabieg kazano mi jeszcze zapłacić symboliczne 100zł za "materiały" na co w złości i rezygnacji przystałem.
Na sali operacyjnej okazało się, że puścił jeden szew, dwa obok poluzowały się, jest krwiak oraz biała wydzielina, która nie tworzy się tak z dnia na dzień. Dostałem w tym miejscu szycie grubszą nicią oraz wykład gratis jak to musiałem sam coś nawywijać, ponieważ takie przypadki nigdy się jeszcze nie zdarzyły...
Otrzymałem na receptę antybiotyk, lek poprawiający krzepnięcie krwi, hydroxyzinum przeciwko wzwodom z opcją zamiany na relanium oraz maść znieczulającą żebym mógł pielęgnować ranę po zabiegu. Aha i trzymać jednak penisa do góry...
Reasumując, kupa strachu, milimetr różnicy między lewą i prawą stroną wysokości cięcia, duże komplikacje po zabiegu, dłuższy czas rekonwalescencji. Gdybym miał przechodzić tą drogę jeszcze raz to nie wiem czy nie wybrałbym tego demonizowanego NFZ i poszedł na żywioł jak paru kolegów tutaj.
Tekst dedykuję mojej kochanej żonie, która wytrzymuje z takim dużym dzieckiem jak ja.
Może się komuś przyda, może nie ale będę informował o przebiegu leczenia i wrzucę fotki jak już się z tego kiedyś wyliżę.
Miałem stulejkę w bardzo zaawansowanej postaci (około 1mm otworu). Zależało mi przede wszystkim na tym żeby było zrobione dobrze, estetycznie i bez komplikacji. Wybrałem więc jednego z najbardziej polecanych lekarzy, wizyta 300zł (bez robienia jakichkolwiek badań, wymazów) i sześć tygodni później tj. 17.11.2023 przeszedłem zabieg CO2 w znieczuleniu miejscowym po uprzednim uszczupleniu portfela o 3000zł. Wszystko przebiegło totalnie bezboleśnie i w śmiesznej atmosferze więc wróciłem razem z żoną zadowolony do domu. Wybrałem styl low & loose. Zalecenia: zmiana opatrunku 2x dziennie -> przemywanie rany wodą utlenioną-> osuszanie-> maść Betadine-> kompresy jałowe + bandaż kohezyjny. Do tego Ibuprofen, Rutinoscorbin, probiotyk i witamina D3. Pierwsze zmiany opatrunku przez brak wprawy i opuchliznę szły jak po grudzie, a wstyd mi było prosić o to swoją drugą połówkę. Do tego pozostało trochę napletka, który zakrywał rowek między żołędzią a trzonem prącia i trudno mi było aplikować tam maść. Podczas trzeciej nocy po zabiegu miałem delikatny wzwód i od tego czasu przy każdej zmianie bandaży znajdowałem na nich drobne ślady krwi wraz z dziwną mieszanką maści i jakiejś wydzieliny organizmu od góry i z lewego boku. Zgłosiłem sprawę mailowo (numeru telefonu nikomu nie podaje rzekomo przez natłok pracy) chirurgowi. Jeszcze tego samego dnia dostałem odpowiedź, że krwawienie jest mało prawdopodobne, a trzymanie prącia do góry nie ma znaczenia przy dobrze założonym opatrunku. Uspokojony taką odpowiedzią oddałem się dalej swojej nowej rutynie tym bardziej, że Pani doktor zobowiązała się obejrzeć ranę 27.11 przed zabiegami w klinice.
Dzisiaj w nocy około 2.00 jak za młodzieńczych lat miałem konkretny wzwód. O 5.00 poszedłem oddać mocz i dalej spać. Przed 8.00 zadzwonił budzik, poszedłem do łazienki żeby ogolić się jak zwykle. Nagle zauważyłem, że na podłodze zaczynają pojawiać się krople krwi. W pierwszej chwili pomyślałem, że może z nosa. Zaglądam w spodnie, a w gaciach prawdziwy krwotok. Złapałem za mojego małego przyjaciela żeby ścisnąć ranę. Po chwili krew była niemal wszędzie, normalnie jakby mi ktoś maczetą uciął. Władowałem się w szoku do pustej wanny, wolną ręką złapałem za telefon i najpierw żona, a później za jej namową 112. Gość z dyspozytorni źle pewnie zrozumiał sytuację, ponieważ kazał wyjść z wody, bo inaczej rana się nie zasklepi. Wziąłem ostatnią wolną rolkę bandaża, okręciłem przyrodzenie jak mumię i po ustaniu krwawienia pojechaliśmy do kliniki. W recepcji dowiedziałem się, że Pani doktor ma jakieś problemy zdrowotne, kazała odwołać część zabiegów, bo nie wie kiedy się dokładnie pojawi. Więc my ponownie w Bolta i przez całe miasto na SOR do szpitala wojewódzkiego. Na szczęście tam po opisaniu co się stało przejście od okienka przyjęć pod gabinet urologii nie trwało długo. Tu się jednak chwilowe szczęście skończyło, gdyż wszyscy dostępni chirurdzy akurat operowali i trzeba było czekać. Po dwóch godzinach dostałem telefon z LUX MED-u, że Pani doktor pojawiła się jednak w pracy i mogę przyjechać jeżeli dalej chcę. Gdy znowu tam się zjawiliśmy trwał już jakiś długi zabieg więc na stół operacyjny dostałem się dopiero około 14.00. W międzyczasie dałem znać w recepcji co myślę o całej sytuacji, jak to potrafią wziąć dużą kasę, ale jak coś się spier... to winnych nigdy nie ma i jest tylko zrzucanie odpowiedzialności. Tak odebrałem machanie głową i wskazywanie oczyma przez recepcjonistki na gabinet Pani doktor. Zanim trafiłem na zabieg kazano mi jeszcze zapłacić symboliczne 100zł za "materiały" na co w złości i rezygnacji przystałem.
Na sali operacyjnej okazało się, że puścił jeden szew, dwa obok poluzowały się, jest krwiak oraz biała wydzielina, która nie tworzy się tak z dnia na dzień. Dostałem w tym miejscu szycie grubszą nicią oraz wykład gratis jak to musiałem sam coś nawywijać, ponieważ takie przypadki nigdy się jeszcze nie zdarzyły...
Otrzymałem na receptę antybiotyk, lek poprawiający krzepnięcie krwi, hydroxyzinum przeciwko wzwodom z opcją zamiany na relanium oraz maść znieczulającą żebym mógł pielęgnować ranę po zabiegu. Aha i trzymać jednak penisa do góry...
Reasumując, kupa strachu, milimetr różnicy między lewą i prawą stroną wysokości cięcia, duże komplikacje po zabiegu, dłuższy czas rekonwalescencji. Gdybym miał przechodzić tą drogę jeszcze raz to nie wiem czy nie wybrałbym tego demonizowanego NFZ i poszedł na żywioł jak paru kolegów tutaj.
Tekst dedykuję mojej kochanej żonie, która wytrzymuje z takim dużym dzieckiem jak ja.
Może się komuś przyda, może nie ale będę informował o przebiegu leczenia i wrzucę fotki jak już się z tego kiedyś wyliżę.