wowojciechowski
New member
Witam.
28 lutego przeszedłem zabieg plastyki napletka i (chyba?) przedłużenia wędzidełka w szpitalu im. Orłowskiego w Warszawie - z powodu niewielkiej stulejki we wzwodzie (ucisk, dyskomfort)
Operacja trwała około 30minut, zabieg był w zasadzie bezbolesny i bezstresowy - otumaniono mnie jakimś lekiem na uspokojenie.
Zabieg skończył się o godzinie 11.00, ale dopiero o 18.00 byłem wstanie chodzić o własnych siłach (stres + zejście po uspokajaczu).
Lekarz nie zalecił mi NICZEGO, zasugerował jedynie, abym dobę po zabiegu zdjął opatrunek i dopiero wtedy wziął prysznic oraz po upłynięciu 4-5 tygodni odwiedził urologa, który dał mi skierowanie na zabieg.
1. Dzień zabiegu - piątek, 28 luty.
Zgłosiłem się na oddział o godzinie 8.30, a na zabieg czekałem do 10.30. Lekarz mnie zbadał, dał jakąś ankietę do wypełnienia i sobie poszedł.
Następnie kilka minut po 10.00 pielęgniarka założyła mi wenflon, wstrzyknęła antybiotyk dożylnie, domięśniowo podała coś przeciwbólowego i kazała połknąć tajemniczą niebieskawą tabletkę, która "zwaliła mnie z nóg" [generalnie nie czułem żadnych emocji (+) oraz straciłem umiejętność trzymania pionu, aż do godziny 18.00 (-)]. Zabieg przeszedł bez komplikacji, dostałem kilkanaście nieprzyjemnych zastrzyków w siusiaka i okolice, później dwóch doktorów gmerających mi w kroczu gawędziło sobie o świetnej restauracji serwującej sushi i WYDAJE mi się, że wspomnieli coś o Gasińskim, więc chyba tę metodę leczenia wybrali. Poza tym spociłem się jak prosiak (niebieskawa pigułeczka), ale ogólnie mówiąc, był luz.
O 11.00 odwieziono mnie na salę, położyłem się w łóżku i czekałem na wypis, który dostałem 1,5h później. Lekarz podając mi kartę informacyjną (wypis) spojrzał na mojego penisa i z dumą oznajmił, że jest świetnie i że jutro mogę zdjąć opatrunek (nie robić nowego) oraz wziąć prysznic i w razie jakby co, mam łykać apap, a w przypadku awarii zgłosić się na ostry dyżur w/w szpitala.
Odpoczywałem sobie do godziny 13.30 i postanowiłem odwiedzić lekarza żeby spytać o szczegóły rekonwalescencji. Z trudem przeszedłem 10 metrów do pokoju lekarskiego. Na miejscu poprosiłem o informacje, a doktorzyna odpowiedział ze spokojem, że wszystko jest we wszechwiedzącej karcie informacyjnej, więc olałem to ciepłym moczem (w przenośni) oraz poszedłem olać ciepłym moczem kabinę szpitalnego klopa (dosłownie).
Chodzenie sprawiało, że lekko omdlewałem, więc postanowiłem darować sobie hasanie po oddziale urologicznym i zająć się leżeniem, aż do godziny 18.00 kiedy to przyjechał mój kierowca i wróciłem do domu.
Domownicy nadali mi przydomek "kowboj", bo poruszałem się kowbojskim krokiem-rozkrokiem (z powodu dyskomfortu i strachu, że siur mi eksploduje jak zrobię gwałtowny ruch).
Znieczulenie "puściło", poczułem "letki" ból, ale uznałem że jestem kałbojem-twardzielem i poradzę sobie bez apapu i whisky. Poszedłem spać, a w zasadzie dojechałem w zwolnionym tempie na niewidzialnym rumaku.
W nocy 2-3 razy obudził mnie wzwód rodem z dzikiego zachodu - ból był silny, ale nie na tyle mocny żeby złamać moją cowboyską psychikę.
2. Drugi dzień - sobota ,1 marzec.
Jak na twardziela przystało, zjadłem solidne śniadanie, oddałem mocz (było to bardzo nieprzyjemne, aczkolwiek niebolesne), splunąłem i pogalopowałem z powrotem do łóżka. Bólu nie czułem, ale doskwierał mi duży dyskomfort psychofizyczny, oraz obawa, że pod opatrunkiem zastanę pobitewny chaos, trupy, krew, rozpłatane członki - sprawiło to, że odwlekłem zdjęcie opatrunku aż do godziny 20.00.
Siedząc na kiblu, mierzyłem się wzrokiem z moim opatulonym gazą chujem i czekałem na chwilę jego nieuwagi żeby zedrzeć chroniącą go zbroję, aż nagle usłyszałem radosne CHLUP! - to opatrunek, znudzony i roześmiany z powodu mojej bezradności zsunął się leniwie wpadając do muszli klozetowej. Oczom moim ukazał się fallus gigantus - na kształt maczugi fiut, okryty w całości napuchniętym napletkiem. Uniosłem go do góry, tak abym mógł spojrzeć mu prosto w twarz i ujrzałem wargi zdziwionego murzyna, więc bez większych emocji wziąłem prysznic starając się udobruchać czarnucha ochlapując go wodą.
Noc przebiegła podobnie jak poprzednia, pojawiło się trochę krwi. Ból był silny, ale obeszło się bez narkotyzowania.
3. Dzień trzeci - niedziela, 2 marzec.
Życie rewolwerowca nie jest łatwe. Tego dnia pozwoliłem sobie na spacerowanie po mieszkaniu w celu rozruszania siebie i mojego grubego kutafona, bo w końcu w poniedziałek miałem iść do pracy. Nie było to łatwe, ale powoli nabierałem prędkości ( około 0,25m/s i dalej rosło ! ). Problem opierał się na dyskomforcie i obawie wybuchu pooperacyjnej bomby, którą stworzyłem sobie w głowie i umieściłem w moim kroczu.
4. Dzień czwarty - poniedziałek, 3 marzec.
Noc z 2 marca na 3 minęła podobnie jak poprzednie, z tą różnicą, że ból był większy i nie pozwolił mi porządnie się wyspać.
Prędkość, którą rozwijałem wynosiła około 0,5m/s, ciągle z tych samych powodów.
Noc - tak samo + lekkie krwawienie.
5. Dzień piąty - wtorek, 4 marzec.
Nastąpił przełom. Zdziwiony murzyn stał się po prostu grubawym penisem, a znaczy to tyle co: opuchlizna znacznie zmalała. Sprawiło to, że postanowiłem podczas korzystania z dobrodziejstwa prysznica próbować wywołać wilka z lasu, czyli odnaleźć zagubioną pod fałdami skóry żołądź. Nie wyszło, ale dumny byłem z siebie, że odważyłem się tknąć miejsce piątkowej bitwy i potrenować trochę tłuściocha.
Kolejna bolesna noc i mały krwotok.
6. Dzień szósty - środa, 5 marzec.
"wacek" wyglądał dość dobrze, aczkolwiek nadal był otyły. Trenowałem dwa razy - rano i wieczorem. Było troszeczkę lepiej, napletek schodził mniej więcej do 1/4.
Noc mniej bolesna od poprzednich, aczkolwiek znacznie bardziej krwawa, szczególnie z w okolicach wędzidełka.
7. Dzień siódmy - czwartek, 6 marzec.
Nic się nie zmieniło. Postanowiłem odwiedzić lekarza rodzinnego w celu zasięgnięcia rady dotyczącej higieny osobistej po zabiegu. Pani doktor kazała smarować Alantanem i nie naciągać zbyt mocno otyłego, ale powoli chudnącego napletka.
Noc bolesna i równie krwawa jak poprzednia.
8. Ósmy dzień - piątek, 7 marzec.
Przestraszony kolejnym krwotokiem, postanowiłem odwiedzić miejsce gdzie robiono mi zabieg i spytać czy to normalne.
Urolog dyżurujący w momencie moich odwiedzin powiedział, że to się zdarza i wszystko wskazuje na to, że jest w porządku. Zaproponował rumiankowanie i rivanolowanie i zaznaczył, iż raczej nie powinienem Alantanować, gdyż nie jest to wskazane na błonę śluzową. Stwierdził też że jego rady i tak niewiele dadzą bo w końcu i tak się zagoi, więc zasugerował poczekać tydzień na efekty. Dalej raczej kuśtykałem niż chodziłem, ale było znacznie lepiej (szybciej)
Przełomowa praktycznie niebolesna noc.
9. Dziewiąty dzień - sobota, 8 marzec.
Obudził mnie dość solidny (niebolesny) kowbojski wzwód, przerażony odkryłem kołdrę, zajrzałem w gacie i zwinnym ruchem wyciągnąłem koleżkę na światło słoneczne tego pięknego wiosennego dnia. Napletek był gdzieś w połowie, może trochę dalej. Pierwszy raz moim oczom ukazały się wszystkie szwy - poczułem ulgę.
Następnie, gdy wzwód się znudził i sobie poszedł zauważyłem, że z prawej strony stworzyła się "oponka?" - zawsze w stanie spoczynku wszystkie szwy były schowane, a w tym momencie schowane były wszystkie oprócz tych przy wędzidełku i z prawej strony penisa, aż do strony grzbietowej (ale te były już w przykryte). Trochę mnie to oburzyło, czułem że jest to niedopuszczalne i nie ładnie z ich strony, że odważyły się pozostać tak długo na zewnątrz. Po 30min z moją niewielką pomocą wróciły do stanu pierwotnego - schowały się z powrotem.
Dyskomfort dalej dość silny, ale jakość sobie dawałem radę.
Noc bezbolesna.
10. Dzień dziesiąty - niedziela, 9 marzec.
Obudził mnie nieprzyjemny, ale bezbolesny wzwód. Przeczekałem go i po odpłynięciu krwi z powrotem do mózgu wyjąłem małego. Wyglądał tak samo jak poprzedniego poranka. Z prawej strony oponka, mam wrażenie że większa (jakby bardziej napuchnięta). Pomyślałem, że za kilkadziesiąt minut wszystko wróci do normy i będę mógł założyć gacie i ruszać na dziki zachód, ale gdzie tam ! Jest już po 18.00, a wredny "wacek" nie ułatwia mi życia. Cały dzień łaziłem na golasa w nadziei, że z wdzięczności mój kaktus odpłaci mi się normalnie wyglądającym napletkiem. Moja pomoc nie jest efektywna, mogę naciągnąć napletek, ale po tym jak go puszczę to wraca do stanu z rana. Nie byłby to żaden problem, gdyby nie to, że nakładając gacie, albo chociaż dresy dyskomfort jest nie do zniesienia (żołądź odkryta do połowy) Muszę jutro pogalopować do pracy, więc tutaj stawiam pytanie: Czy jest jakiś sposób, który pomógłby w zniwelowaniu tego stanu? Podejrzewam, że jest to dość częste i ciekaw jestem, jak długo u was to trwało?
Dodam jeszcze, że idąc za radą urologa przestałem smarować Alantanem, a słysząc że rivanol i rumianek na niewiele się zdadzą postanowiłem sobie darować.
Zapomniałem wspomnieć, że w magicznej karcie informacyjne jest napisane tylko tyle, że wykonano plastykę napletka i że mam prowadzić oszczędny tryb życia oraz zachować wstrzemięźliwość seksualną przez 5 tygodni.
P.S.
Jeżeli Panów administratorów lub innych użytkowników forum zirytował styl mojej relacji, to zaznaczam iż intencje miałem szlachetne. Pomyślałem, że sympatycznie będzie czytać opis tych bardzo nieprzyjemnych (jak sami wiecie) doznań, napisanych błazeńskim,komediowym językiem, a nie ukrywam również, że mi było łatwiej się dzięki temu do tego zdystansować.
28 lutego przeszedłem zabieg plastyki napletka i (chyba?) przedłużenia wędzidełka w szpitalu im. Orłowskiego w Warszawie - z powodu niewielkiej stulejki we wzwodzie (ucisk, dyskomfort)
Operacja trwała około 30minut, zabieg był w zasadzie bezbolesny i bezstresowy - otumaniono mnie jakimś lekiem na uspokojenie.
Zabieg skończył się o godzinie 11.00, ale dopiero o 18.00 byłem wstanie chodzić o własnych siłach (stres + zejście po uspokajaczu).
Lekarz nie zalecił mi NICZEGO, zasugerował jedynie, abym dobę po zabiegu zdjął opatrunek i dopiero wtedy wziął prysznic oraz po upłynięciu 4-5 tygodni odwiedził urologa, który dał mi skierowanie na zabieg.
1. Dzień zabiegu - piątek, 28 luty.
Zgłosiłem się na oddział o godzinie 8.30, a na zabieg czekałem do 10.30. Lekarz mnie zbadał, dał jakąś ankietę do wypełnienia i sobie poszedł.
Następnie kilka minut po 10.00 pielęgniarka założyła mi wenflon, wstrzyknęła antybiotyk dożylnie, domięśniowo podała coś przeciwbólowego i kazała połknąć tajemniczą niebieskawą tabletkę, która "zwaliła mnie z nóg" [generalnie nie czułem żadnych emocji (+) oraz straciłem umiejętność trzymania pionu, aż do godziny 18.00 (-)]. Zabieg przeszedł bez komplikacji, dostałem kilkanaście nieprzyjemnych zastrzyków w siusiaka i okolice, później dwóch doktorów gmerających mi w kroczu gawędziło sobie o świetnej restauracji serwującej sushi i WYDAJE mi się, że wspomnieli coś o Gasińskim, więc chyba tę metodę leczenia wybrali. Poza tym spociłem się jak prosiak (niebieskawa pigułeczka), ale ogólnie mówiąc, był luz.
O 11.00 odwieziono mnie na salę, położyłem się w łóżku i czekałem na wypis, który dostałem 1,5h później. Lekarz podając mi kartę informacyjną (wypis) spojrzał na mojego penisa i z dumą oznajmił, że jest świetnie i że jutro mogę zdjąć opatrunek (nie robić nowego) oraz wziąć prysznic i w razie jakby co, mam łykać apap, a w przypadku awarii zgłosić się na ostry dyżur w/w szpitala.
Odpoczywałem sobie do godziny 13.30 i postanowiłem odwiedzić lekarza żeby spytać o szczegóły rekonwalescencji. Z trudem przeszedłem 10 metrów do pokoju lekarskiego. Na miejscu poprosiłem o informacje, a doktorzyna odpowiedział ze spokojem, że wszystko jest we wszechwiedzącej karcie informacyjnej, więc olałem to ciepłym moczem (w przenośni) oraz poszedłem olać ciepłym moczem kabinę szpitalnego klopa (dosłownie).
Chodzenie sprawiało, że lekko omdlewałem, więc postanowiłem darować sobie hasanie po oddziale urologicznym i zająć się leżeniem, aż do godziny 18.00 kiedy to przyjechał mój kierowca i wróciłem do domu.
Domownicy nadali mi przydomek "kowboj", bo poruszałem się kowbojskim krokiem-rozkrokiem (z powodu dyskomfortu i strachu, że siur mi eksploduje jak zrobię gwałtowny ruch).
Znieczulenie "puściło", poczułem "letki" ból, ale uznałem że jestem kałbojem-twardzielem i poradzę sobie bez apapu i whisky. Poszedłem spać, a w zasadzie dojechałem w zwolnionym tempie na niewidzialnym rumaku.
W nocy 2-3 razy obudził mnie wzwód rodem z dzikiego zachodu - ból był silny, ale nie na tyle mocny żeby złamać moją cowboyską psychikę.
2. Drugi dzień - sobota ,1 marzec.
Jak na twardziela przystało, zjadłem solidne śniadanie, oddałem mocz (było to bardzo nieprzyjemne, aczkolwiek niebolesne), splunąłem i pogalopowałem z powrotem do łóżka. Bólu nie czułem, ale doskwierał mi duży dyskomfort psychofizyczny, oraz obawa, że pod opatrunkiem zastanę pobitewny chaos, trupy, krew, rozpłatane członki - sprawiło to, że odwlekłem zdjęcie opatrunku aż do godziny 20.00.
Siedząc na kiblu, mierzyłem się wzrokiem z moim opatulonym gazą chujem i czekałem na chwilę jego nieuwagi żeby zedrzeć chroniącą go zbroję, aż nagle usłyszałem radosne CHLUP! - to opatrunek, znudzony i roześmiany z powodu mojej bezradności zsunął się leniwie wpadając do muszli klozetowej. Oczom moim ukazał się fallus gigantus - na kształt maczugi fiut, okryty w całości napuchniętym napletkiem. Uniosłem go do góry, tak abym mógł spojrzeć mu prosto w twarz i ujrzałem wargi zdziwionego murzyna, więc bez większych emocji wziąłem prysznic starając się udobruchać czarnucha ochlapując go wodą.
Noc przebiegła podobnie jak poprzednia, pojawiło się trochę krwi. Ból był silny, ale obeszło się bez narkotyzowania.
3. Dzień trzeci - niedziela, 2 marzec.
Życie rewolwerowca nie jest łatwe. Tego dnia pozwoliłem sobie na spacerowanie po mieszkaniu w celu rozruszania siebie i mojego grubego kutafona, bo w końcu w poniedziałek miałem iść do pracy. Nie było to łatwe, ale powoli nabierałem prędkości ( około 0,25m/s i dalej rosło ! ). Problem opierał się na dyskomforcie i obawie wybuchu pooperacyjnej bomby, którą stworzyłem sobie w głowie i umieściłem w moim kroczu.
4. Dzień czwarty - poniedziałek, 3 marzec.
Noc z 2 marca na 3 minęła podobnie jak poprzednie, z tą różnicą, że ból był większy i nie pozwolił mi porządnie się wyspać.
Prędkość, którą rozwijałem wynosiła około 0,5m/s, ciągle z tych samych powodów.
Noc - tak samo + lekkie krwawienie.
5. Dzień piąty - wtorek, 4 marzec.
Nastąpił przełom. Zdziwiony murzyn stał się po prostu grubawym penisem, a znaczy to tyle co: opuchlizna znacznie zmalała. Sprawiło to, że postanowiłem podczas korzystania z dobrodziejstwa prysznica próbować wywołać wilka z lasu, czyli odnaleźć zagubioną pod fałdami skóry żołądź. Nie wyszło, ale dumny byłem z siebie, że odważyłem się tknąć miejsce piątkowej bitwy i potrenować trochę tłuściocha.
Kolejna bolesna noc i mały krwotok.
6. Dzień szósty - środa, 5 marzec.
"wacek" wyglądał dość dobrze, aczkolwiek nadal był otyły. Trenowałem dwa razy - rano i wieczorem. Było troszeczkę lepiej, napletek schodził mniej więcej do 1/4.
Noc mniej bolesna od poprzednich, aczkolwiek znacznie bardziej krwawa, szczególnie z w okolicach wędzidełka.
7. Dzień siódmy - czwartek, 6 marzec.
Nic się nie zmieniło. Postanowiłem odwiedzić lekarza rodzinnego w celu zasięgnięcia rady dotyczącej higieny osobistej po zabiegu. Pani doktor kazała smarować Alantanem i nie naciągać zbyt mocno otyłego, ale powoli chudnącego napletka.
Noc bolesna i równie krwawa jak poprzednia.
8. Ósmy dzień - piątek, 7 marzec.
Przestraszony kolejnym krwotokiem, postanowiłem odwiedzić miejsce gdzie robiono mi zabieg i spytać czy to normalne.
Urolog dyżurujący w momencie moich odwiedzin powiedział, że to się zdarza i wszystko wskazuje na to, że jest w porządku. Zaproponował rumiankowanie i rivanolowanie i zaznaczył, iż raczej nie powinienem Alantanować, gdyż nie jest to wskazane na błonę śluzową. Stwierdził też że jego rady i tak niewiele dadzą bo w końcu i tak się zagoi, więc zasugerował poczekać tydzień na efekty. Dalej raczej kuśtykałem niż chodziłem, ale było znacznie lepiej (szybciej)
Przełomowa praktycznie niebolesna noc.
9. Dziewiąty dzień - sobota, 8 marzec.
Obudził mnie dość solidny (niebolesny) kowbojski wzwód, przerażony odkryłem kołdrę, zajrzałem w gacie i zwinnym ruchem wyciągnąłem koleżkę na światło słoneczne tego pięknego wiosennego dnia. Napletek był gdzieś w połowie, może trochę dalej. Pierwszy raz moim oczom ukazały się wszystkie szwy - poczułem ulgę.
Następnie, gdy wzwód się znudził i sobie poszedł zauważyłem, że z prawej strony stworzyła się "oponka?" - zawsze w stanie spoczynku wszystkie szwy były schowane, a w tym momencie schowane były wszystkie oprócz tych przy wędzidełku i z prawej strony penisa, aż do strony grzbietowej (ale te były już w przykryte). Trochę mnie to oburzyło, czułem że jest to niedopuszczalne i nie ładnie z ich strony, że odważyły się pozostać tak długo na zewnątrz. Po 30min z moją niewielką pomocą wróciły do stanu pierwotnego - schowały się z powrotem.
Dyskomfort dalej dość silny, ale jakość sobie dawałem radę.
Noc bezbolesna.
10. Dzień dziesiąty - niedziela, 9 marzec.
Obudził mnie nieprzyjemny, ale bezbolesny wzwód. Przeczekałem go i po odpłynięciu krwi z powrotem do mózgu wyjąłem małego. Wyglądał tak samo jak poprzedniego poranka. Z prawej strony oponka, mam wrażenie że większa (jakby bardziej napuchnięta). Pomyślałem, że za kilkadziesiąt minut wszystko wróci do normy i będę mógł założyć gacie i ruszać na dziki zachód, ale gdzie tam ! Jest już po 18.00, a wredny "wacek" nie ułatwia mi życia. Cały dzień łaziłem na golasa w nadziei, że z wdzięczności mój kaktus odpłaci mi się normalnie wyglądającym napletkiem. Moja pomoc nie jest efektywna, mogę naciągnąć napletek, ale po tym jak go puszczę to wraca do stanu z rana. Nie byłby to żaden problem, gdyby nie to, że nakładając gacie, albo chociaż dresy dyskomfort jest nie do zniesienia (żołądź odkryta do połowy) Muszę jutro pogalopować do pracy, więc tutaj stawiam pytanie: Czy jest jakiś sposób, który pomógłby w zniwelowaniu tego stanu? Podejrzewam, że jest to dość częste i ciekaw jestem, jak długo u was to trwało?
Dodam jeszcze, że idąc za radą urologa przestałem smarować Alantanem, a słysząc że rivanol i rumianek na niewiele się zdadzą postanowiłem sobie darować.
Zapomniałem wspomnieć, że w magicznej karcie informacyjne jest napisane tylko tyle, że wykonano plastykę napletka i że mam prowadzić oszczędny tryb życia oraz zachować wstrzemięźliwość seksualną przez 5 tygodni.
P.S.
Jeżeli Panów administratorów lub innych użytkowników forum zirytował styl mojej relacji, to zaznaczam iż intencje miałem szlachetne. Pomyślałem, że sympatycznie będzie czytać opis tych bardzo nieprzyjemnych (jak sami wiecie) doznań, napisanych błazeńskim,komediowym językiem, a nie ukrywam również, że mi było łatwiej się dzięki temu do tego zdystansować.
Ostatnio edytowane przez moderatora: