11. Dzień jedenasty - poniedziałek, 10 marzec.
Poprzedniego wieczoru, zrezygnowany, postanowiłem po prostu nasrać Alantanem wprost na tajemniczą opuchliznę i przy okazji wypowiedzieć parę magicznych zaklęć na "k", "ch" itd. itp. Zrobiłem to, a następnie położyłem się na pryczy i trzymając w ręku moją męskość skierowaną do góry, patrzyłem i czekałem, aż zacznie się dziać magia.
Jak to się skończyło? Nie uwierzycie! Obudziłem się około 7.00 i pierwsze co zobaczyłem to mój "wacek" spoczywający w prawym ręku (tak, tak, zasnąłem z fają w dłoni), zerkający na mnie radośnie, jakby chciał entuzjastycznie powiedzieć "Dzień dobry Panu !", a po wspomnianej wyżej opuchliźnie nie było śladu.
Dyskomfort tego dnia był na tyle mały, że porzuciłem kowbojskie życie i stałem się znów zwykłym piechurem, tak jak przed zabiegiem.
Aktualnie sprawa wygląda tak: napletek jest dość gruby (ogólnie trochę napuchnięty) i bardzo trudno go ściągać, więc z tym jest gorzej niż dwa dni temu, natomiast zniknął dyskomfort.
Zamierzam dziś podtapiać go w rumianku i zobaczymy czy będą jakieś efekty. Jutro ciąg dalszy "Napletkowych opowiastek", dobrej nocy i słodkich (ale aseksualnych) snów, co by was koszmarny wzwód nie obudził.