Witajcie. Nazywam się Jacek i mam 29 lat. Chciałbym podzielić się z Wami swoją życiową tragedią i spytać, czy jest dla mnie jakaś szansa. Otóż dwa lata temu poddałem się obrzezaniu z powodu stulejki. Niestety lekarz coś spartolił, rana się nie goiła i musiałem iść na powtórny zabieg, w wyniku którego usunięto mi wszystko, co się dało, tzn. cały napletek łącznie z wędzidełkiem. Od tego czasu moje życie seksualne to koszmar. Przyjemności nie odczuwam prawie wcale i muszę długo się namęczyć, żeby "skończyć". Większość na tym forum, z tego co ujrzałem, przeglądając wpisy, chwali sobie obrzezanie, pisząc, że dzięki temu stosunek trwa dłużej. Niestety, dla mnie to nie powód do zachwytu, ale mordęga. Teraz, żeby mieć orgazm, muszę walić ze dwadzieścia minut - i to dosłownie walić, wykonywać gwałtowne ruchy, jak na pornosach, przy delikatnej penetracji nie jestem w stanie już dojść. Zwykle kończy się to tak, że albo moja żona ma już dość, bo stosunek sprawia jej ból, albo ja padam ze zmęczenia i się poddaję. Początkowo myślałem, że z czasem to się unormuje, ale niestety, w ogóle nie jest lepiej. Moje czucie w porównaniu do stanu przed zabiegiem to jakby porównać do głaskania po policzku - owszem, jest przyjemne, ale po seksie oczekuję czegoś więcej. W końcu poszedłem do lekarza, lekarz mówił, że pod względem biologicznym wszystko z moim "małym" w porządku, że problem tkwi w głowie. Udałem się więc do psychologa-seksuologa, tam pani próbowała mi pomóc, gadała różne dyrdymały, żebym nie skupiał się na swojej przyjemności, ale na miłosnym zbliżeniu z żoną, że jak wmówię sobie, że nic nie będę czuł, to tak już zostanie i wiele innych. Brzmiało to dla mnie jak zwykłe pocieszenie i niewiele dało. Powiedzcie, czy jest dla mnie jakaś nadzieja? Czuję się okaleczony...