Cześć,
jako, że wczoraj miałem zabieg, postanowiłem podzielić się moimi doświadczeniami z nim związanymi
Stulejkę miałem od kiedy pamiętam - na pewno ponad 15 lat. Jakieś 5-6 lat temu uświadomiłem sobie problem (stulejka całkowita - nie mogłem w ogóle ściągnąć napletka ani w spoczynku, ani we wzwodzie) i konieczność poddania się zabiegowi. Zabierałem się do tego jak pies do jeża, bo bałem się bólu + reakcji rodziny.
Pierwsza wizyta u urologa
W końcu, rok temu - po długim czytaniu tego forum - poszedłem do urologa. Tam kazał położyć mi się na stole, założył rękawiczki i chciał ściągnąć mi napletek - oczywiście mu na to nie pozwoliłem, bo wiedziałem, że ból związany z szarpnięciem (i zapewne rozerwaniem napletka) byłby okropny. Lekarz powiedział, że nie może nic powiedzieć jak sam tam do środka nie zajrzy, więc jak nie chcę mu umożliwić badania (bo łapałem go za ręce), to tym bardziej nie podejmie się zabiegu.
Tak skończyła się moja pierwsza w życiu wizyta u urologa - niczym.
Rok później, druga wizyta
Jako, że nie miałem dużo wolnego czasu, na kolejną wizytę zapisałem się do innego urologa - tym razem prywatnie. Czekałem na nią miesiąc, ale warto było.
Po wejściu do gabinetu doktor kazał mi opuścić do połowy majtki i samemu sobie ściągnąć tyle napletka, ile to możliwe. Reakcja była oczekiwana - "Uuuuuuu, jest źle - trzeba to odciąć. Powinien pan mieć to zrobione jakieś 10 lat temu" . Na tym zakończyła się wizyta wstępna (jak widać, lekarz wcale nie musi na siłę niczego rwać), po której zostałem zapisany na zabieg.
Miesiąc później - zabieg
Czekałem przed gabinetem na swoją kolej. Nagle, z sali zabiegowej wyszedł chłopak w moim wieku - minę miał nietęgą - szedł jak kowboj trzymając się okolic krocza a na twarzy widać było duży grymas bólu i chyba pozostałości łez...
Żałowałem, że nie przyszedłem później - jego widok tylko mnie zestresował
No ale nie było czasu na myślenie - doktor wzywa. Po wejściu od razu daje papier do podpisania (zgoda na zabieg), a na pytanie o tamtego chłopaka (bo powiedziałem, że był niepocieszony) doktor powiedział, że miał on wyjątkowo niski próg bólu.
Po minucie poświęconej na podpisy doktor kazał ściągnąć spodnie i majtki do kolan i położyć się na stole. Zdziwiło mnie, że nie było tam żadnego parawanu, ale myślałem, że zaraz go wprowadzą.
Myliłem się Zapytałem czy nie mają żadnego parawanu, bo jak niechcący tam spojrzę podczas zabiegu to jeszcze umrę z przerażenia - ale niestety, mam po prostu "nie patrzyć jak nie chcę"
Postanowiłem cały zabieg mieć zamknięte oczy a twarz zakryć koszulką, żeby nawet niechcący niczego nie zobaczyć. Ale za nim to nastąpiło, doktor zaczął coś robić przy moim sprzęcie - spanikowałem i strasznie się napiąłem, wyrywałem. Lekarz przestał i powiedział, że tak nie może być - przecież dopiero mnie odkaża (rzeczywiście, tylko wacikiem w spirytusie z zewnątrz czyścił napletek) i co będzie jak zacznie mnie kroić a ja zacznę się wyrywać. Odsunął się na bok - już myślałem, że po zabiegu i będę z tym gównem chodził do końca życia. Ale wtedy padły piękne słowa z ust doktora w stronę asystentki: "będę potrzebował pomocy, proszę go przytrzymać" . Przy okazji niechcący zauważyłem strzykawkę ze znieczuleniem - igła do najmniejszych nie należała i tylko jeszcze bardziej mnie to zaniepokoiło. No ale ok, pani mnie trzymała, a doktor dokonał pierwszego ukłucia - NIE BOLI NIC! Tylko coś poczułem, że mi tam robią. Potem drugie - też nic! Trzecie i czwarte podobnie jak te poprzednie.
No to teraz pora na 10 minut przerwy w oczekiwaniu aż znieczulenie zacznie działać.
Podchodzi doktor i asystentka. Czas na zabieg... W tym momencie przestałem patrzyć i zamknąłem oczy, a twarz przykryłem koszulką. Czuję jakiś dotyk u nasady penisa - założyli mi zacisk. Mówię, że czuję dotyk, na co lekarz pyta: "a co teraz panu robię?". Mówię, że coś u nasady, a on na to, że właśnie mnie kleszczami szczypie w górną część napletka z całej siły. Boskie znieczulenie - tak mocne, że mogliby mi i całego ptaka odciąć, a bym pewnie nie poczuł
Doktor przystąpił do zabiegu - najpierw skomentowali ile mam tam serka (po tylu latach to nie dziwne ), a potem dalej robili swoje. Słyszałem tylko odgłos jakiegoś elektrycznego narzędzia - coś jak laser albo spawarka punktowa
Pod koniec zabiegu doktor powiedział, że mam jeszcze zrośnięty napletek z żołędzią w jednym punkcie i przez to tam się będzie dłużej goiło.
Po 15-20 minutach od rozpoczęcia cięcia, słyszałem już tylko dźwięk nitki przechodzącej przez skórę, a na koniec coś zimnego nałożonego na ptaka.
KONIEC! Bez bólu
Powrót do domu
Od razu po zabiegu za namową doktora poszedłem do apteki po środki przeciwbólowe - apap i ibuprom, które mam zażywać na raz po całej tabletce, żeby potęgowały swoją siłę.
Zjadłem tabletki, wsiadłem do samochodu i pojechałem do domu. A raczej, zacząłem stać w korkach, a znieczulenie zabiegowe przestawało działać. Tabletki zaczęły działać dopiero po dojechaniu do domu, więc trochę mnie bolało w czasie jazdy. Nie był to wielki ból, ale dyskomfort niestety był.
Dzień po zabiegu
Jestem niecałe 20 godzin po zabiegu. W nocy spało się nawet nieźle - spałem na plecach. Na szczęście nie miałem wzwodów, a nawet jak coś się zaczynało to dobry opatrunek i chłodne powietrze skutecznie to niwelowały.
Bólu związanego z cięciem napletka nie odczuwam żadnego. Nie ściągałem jeszcze opatrunku (bo przez dobę mam go nie ruszać), więc niedługo może się to zmienić - jak np. opatrunki przykleiły się do krwi - bo widać, że są czerwone
Dodatkowo, miałem pewne obawy co do pierwszego sikania po zabiegu. Zwlekałem z tym długo (ze 24h), mało piłem, ale jak w końcu mi się zachciało sikać to nie mogłem ukryć mojego zdumienia. Strumień leciał prosto, pół metra do przodu (do kibla bym pewnie nie wcelował, więc musiałem skorzystać z wanny), a nie jak przed zabiegiem - w dół i każdą inną stronę.
Ale żeby nie było tak różowo - jest jeden jedyny ból, którego pominąć nie mogę. Po tych 20 latach, przez które żołądź nie widziała światła dziennego, jest ona strasznie wrażliwa na dotyk.
Opatrunek mam tak skonstruowany, że widzę tylko górę żołędzi (otwór moczowy i kawałek skóry dookoła - i to właśnie te miejsca mam tak wrażliwe, że każdy ich kontakt z majtkami kończy się dużym grymasem na twarzy.
No ale cóż - trzeba trochę pocierpieć...
Pozdrawiam i zachęcam wszystkich niezdecydowanych do przeprowadzenia zabiegu - kiedyś w końcu musicie go zrobić, więc im wcześniej tym lepiej (i bezpieczniej).
jako, że wczoraj miałem zabieg, postanowiłem podzielić się moimi doświadczeniami z nim związanymi
Stulejkę miałem od kiedy pamiętam - na pewno ponad 15 lat. Jakieś 5-6 lat temu uświadomiłem sobie problem (stulejka całkowita - nie mogłem w ogóle ściągnąć napletka ani w spoczynku, ani we wzwodzie) i konieczność poddania się zabiegowi. Zabierałem się do tego jak pies do jeża, bo bałem się bólu + reakcji rodziny.
Pierwsza wizyta u urologa
W końcu, rok temu - po długim czytaniu tego forum - poszedłem do urologa. Tam kazał położyć mi się na stole, założył rękawiczki i chciał ściągnąć mi napletek - oczywiście mu na to nie pozwoliłem, bo wiedziałem, że ból związany z szarpnięciem (i zapewne rozerwaniem napletka) byłby okropny. Lekarz powiedział, że nie może nic powiedzieć jak sam tam do środka nie zajrzy, więc jak nie chcę mu umożliwić badania (bo łapałem go za ręce), to tym bardziej nie podejmie się zabiegu.
Tak skończyła się moja pierwsza w życiu wizyta u urologa - niczym.
Rok później, druga wizyta
Jako, że nie miałem dużo wolnego czasu, na kolejną wizytę zapisałem się do innego urologa - tym razem prywatnie. Czekałem na nią miesiąc, ale warto było.
Po wejściu do gabinetu doktor kazał mi opuścić do połowy majtki i samemu sobie ściągnąć tyle napletka, ile to możliwe. Reakcja była oczekiwana - "Uuuuuuu, jest źle - trzeba to odciąć. Powinien pan mieć to zrobione jakieś 10 lat temu" . Na tym zakończyła się wizyta wstępna (jak widać, lekarz wcale nie musi na siłę niczego rwać), po której zostałem zapisany na zabieg.
Miesiąc później - zabieg
Czekałem przed gabinetem na swoją kolej. Nagle, z sali zabiegowej wyszedł chłopak w moim wieku - minę miał nietęgą - szedł jak kowboj trzymając się okolic krocza a na twarzy widać było duży grymas bólu i chyba pozostałości łez...
Żałowałem, że nie przyszedłem później - jego widok tylko mnie zestresował
No ale nie było czasu na myślenie - doktor wzywa. Po wejściu od razu daje papier do podpisania (zgoda na zabieg), a na pytanie o tamtego chłopaka (bo powiedziałem, że był niepocieszony) doktor powiedział, że miał on wyjątkowo niski próg bólu.
Po minucie poświęconej na podpisy doktor kazał ściągnąć spodnie i majtki do kolan i położyć się na stole. Zdziwiło mnie, że nie było tam żadnego parawanu, ale myślałem, że zaraz go wprowadzą.
Myliłem się Zapytałem czy nie mają żadnego parawanu, bo jak niechcący tam spojrzę podczas zabiegu to jeszcze umrę z przerażenia - ale niestety, mam po prostu "nie patrzyć jak nie chcę"
Postanowiłem cały zabieg mieć zamknięte oczy a twarz zakryć koszulką, żeby nawet niechcący niczego nie zobaczyć. Ale za nim to nastąpiło, doktor zaczął coś robić przy moim sprzęcie - spanikowałem i strasznie się napiąłem, wyrywałem. Lekarz przestał i powiedział, że tak nie może być - przecież dopiero mnie odkaża (rzeczywiście, tylko wacikiem w spirytusie z zewnątrz czyścił napletek) i co będzie jak zacznie mnie kroić a ja zacznę się wyrywać. Odsunął się na bok - już myślałem, że po zabiegu i będę z tym gównem chodził do końca życia. Ale wtedy padły piękne słowa z ust doktora w stronę asystentki: "będę potrzebował pomocy, proszę go przytrzymać" . Przy okazji niechcący zauważyłem strzykawkę ze znieczuleniem - igła do najmniejszych nie należała i tylko jeszcze bardziej mnie to zaniepokoiło. No ale ok, pani mnie trzymała, a doktor dokonał pierwszego ukłucia - NIE BOLI NIC! Tylko coś poczułem, że mi tam robią. Potem drugie - też nic! Trzecie i czwarte podobnie jak te poprzednie.
No to teraz pora na 10 minut przerwy w oczekiwaniu aż znieczulenie zacznie działać.
Podchodzi doktor i asystentka. Czas na zabieg... W tym momencie przestałem patrzyć i zamknąłem oczy, a twarz przykryłem koszulką. Czuję jakiś dotyk u nasady penisa - założyli mi zacisk. Mówię, że czuję dotyk, na co lekarz pyta: "a co teraz panu robię?". Mówię, że coś u nasady, a on na to, że właśnie mnie kleszczami szczypie w górną część napletka z całej siły. Boskie znieczulenie - tak mocne, że mogliby mi i całego ptaka odciąć, a bym pewnie nie poczuł
Doktor przystąpił do zabiegu - najpierw skomentowali ile mam tam serka (po tylu latach to nie dziwne ), a potem dalej robili swoje. Słyszałem tylko odgłos jakiegoś elektrycznego narzędzia - coś jak laser albo spawarka punktowa
Pod koniec zabiegu doktor powiedział, że mam jeszcze zrośnięty napletek z żołędzią w jednym punkcie i przez to tam się będzie dłużej goiło.
Po 15-20 minutach od rozpoczęcia cięcia, słyszałem już tylko dźwięk nitki przechodzącej przez skórę, a na koniec coś zimnego nałożonego na ptaka.
KONIEC! Bez bólu
Powrót do domu
Od razu po zabiegu za namową doktora poszedłem do apteki po środki przeciwbólowe - apap i ibuprom, które mam zażywać na raz po całej tabletce, żeby potęgowały swoją siłę.
Zjadłem tabletki, wsiadłem do samochodu i pojechałem do domu. A raczej, zacząłem stać w korkach, a znieczulenie zabiegowe przestawało działać. Tabletki zaczęły działać dopiero po dojechaniu do domu, więc trochę mnie bolało w czasie jazdy. Nie był to wielki ból, ale dyskomfort niestety był.
Dzień po zabiegu
Jestem niecałe 20 godzin po zabiegu. W nocy spało się nawet nieźle - spałem na plecach. Na szczęście nie miałem wzwodów, a nawet jak coś się zaczynało to dobry opatrunek i chłodne powietrze skutecznie to niwelowały.
Bólu związanego z cięciem napletka nie odczuwam żadnego. Nie ściągałem jeszcze opatrunku (bo przez dobę mam go nie ruszać), więc niedługo może się to zmienić - jak np. opatrunki przykleiły się do krwi - bo widać, że są czerwone
Dodatkowo, miałem pewne obawy co do pierwszego sikania po zabiegu. Zwlekałem z tym długo (ze 24h), mało piłem, ale jak w końcu mi się zachciało sikać to nie mogłem ukryć mojego zdumienia. Strumień leciał prosto, pół metra do przodu (do kibla bym pewnie nie wcelował, więc musiałem skorzystać z wanny), a nie jak przed zabiegiem - w dół i każdą inną stronę.
Ale żeby nie było tak różowo - jest jeden jedyny ból, którego pominąć nie mogę. Po tych 20 latach, przez które żołądź nie widziała światła dziennego, jest ona strasznie wrażliwa na dotyk.
Opatrunek mam tak skonstruowany, że widzę tylko górę żołędzi (otwór moczowy i kawałek skóry dookoła - i to właśnie te miejsca mam tak wrażliwe, że każdy ich kontakt z majtkami kończy się dużym grymasem na twarzy.
No ale cóż - trzeba trochę pocierpieć...
Pozdrawiam i zachęcam wszystkich niezdecydowanych do przeprowadzenia zabiegu - kiedyś w końcu musicie go zrobić, więc im wcześniej tym lepiej (i bezpieczniej).